2016/02/09



Destiny~


Rozdział 1
 

Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Ostatnio ciągle coś mi wyskakiwało i nie miałam czasu. Gdyby Zuzia tak szybko nie sprawdziłaby mi dzisiaj tego rozdziału to pewnie pojawiłby się później :/. Drugi rozdział pojawi się szybciej, może pod koniec tego tygodnia. Mam go już praktycznie całego napisanego więc teraz już z górki :).
Wszystkie informacje co do tego ff są już w zakładce Fan Fiction Sasi.
Może pierwszy rozdział nie jest porywający, ale w następnych akcja szybko się rozkręca, więc nie zniechęćcie się! Pozostaje mi tylko życzyć miłego czytania i prosić o komentarze, najlepiej z konstruktywną krytyką :).
~Sasi



20. 08. 2012.

    Patrzę na zegarek. Dziewiętnasta trzydzieści. Muszę czekać jeszcze pół godziny żeby spotkać się z Jeonggukiem. Daje słowo, że nie wytrzymam tyle. Może nie będzie mu przeszkadzać jeśli przyjdę do niego trochę wcześniej? O ile trzydzieści minut można uznać za trochę. Wzruszam ramionami i kieruje się w stronę wejścia do bloku. Znam kod do drzwi i bez przeszkód wchodzę na klatkę schodową. Zastanawiając się co będziemy z Kookiem robić wchodzę po schodach. Jak na złość nie ma tu windy, a on mieszka na przedostatnim, czwartym pietrze. Tak się zamyślam, że nogi zaczynają mi się plątać i się potykam. Witam w świecie Park Jimina, największej łamagi na tym świecie. Przy pomocy rąk zbieram się z podłogi i otrzepując kolana ruszam dalej. W końcu staje przed drzwiami i staram się uspokoić oddech. Z resztą jak zawsze po tej morderczej wspinaczce. W końcu otwieram drzwi i już na wstępie coś mi nie pasuje. Nieznane mi buty stoją pod wieszakiem na którym wisi kurtka której nigdy na oczy nie widziałem. Wchodzę w głąb mieszkania z każdym krokiem słysząc coraz wyraźniejsze dźwięki dochodzące z sypialni. Staram się dogonić czarne myśli nawiedzające moja głowę jednak one są silniejsze ode mnie. Zanim jeszcze otwieram drzwi jestem już pewien co za nimi zobaczę. Mimo wszystko widok Jeongguka pieprzącego jakiegoś chłopaka jest dla mnie tak szokujący, że z moich ust wyrywa się okrzyk. Poczułem się jakbym dostał w twarz z liścia.
Dwójka chłopaków patrzy na mnie w tym samym momencie. Jeon musi być tak samo zdziwiony moim widokiem co ja jego. W jednej chwili zrywa się z łóżka i zaczyna zakładać bokserki. Kręcę głową z niedowierzaniem i opuszczam pokój. Chce stąd wyjść i nigdy już nie wracać. Nie chce go już więcej widzieć na oczy. Tak, to stanowczo trzy rzeczy których w tym momencie najbardziej pragnę. Niestety chłopak łapie mnie za rękę kiedy jestem już w salonie. Chce się wyrwać jednak on jest silniejszy. Obracam się w jego stronę. Powoli narasta we mnie gniew. 
-Jak długo? -zadaje proste pytanie na które nie uzyskuje odpowiedzi. 
-Jimin, ja nie chciałem. -nie obchodzą mnie jego wyjaśnienia i kiedy luzuje uścisk cofam się od niego dwa kroki. -To wyszło jakoś tak przez przypadek. Miałem to skończyć dzisiaj,ale nie wyszło. 
-Jak długo?! -ponowiłem pytanie ostrzejszym tonem. 
-Miesiąc. 
-Co zrobiłem źle?! Powiedz mi?! -wybucham dosłownie w przeciągu kilku sekund. Wszystkie moje emocje wychodzą na wierzch i nie jestem w stanie tego powstrzymać. 
 -Nic nie zrobiłeś. Jesteś idealny, to ja popełniłem kilka błędów. -kiedy mówi nie mam ochoty go słuchać. 
-Gówno prawda! -ze złością biorę do ręki ramkę z naszym zdjęciem i rzucam nią w niego. Oczywiście, jestem idiotą który nawet z tak bliska nie potrafię w kogoś trafić. Ramka rozbija się o przeciwległą ścianę, a drewno łamie na małe kawałki. Jedynie to cholerne zdjęcie przetrwało. -A może o to chodzi?! O to jak wielką ciotą jestem?! Że ciągle się potykam, coś tłucze, zrzucam i nawet nie umiem dobrze w nic trafić?! 
-Jimin, proszę uspokój się. -stara się mówić łagodnym tonem jednak słyszę jak jego głos drży. -Nie jesteś ciotą. 
-Nawet nie zauważyłem, że mnie zdradzasz i mi mówisz, że nie jestem ciotą. -mimo, że emocje wciąż we mnie buzują staram się mówić spokojniej. -Cholerny miesiąc pieprzyłeś się z tamtym dupkiem. Nie mogłeś mi powiedzieć? 
 -Nie chciałem cię zranić. Zrozum, że cię kocham. 
 -Gówno prawda. -wiem, że się powtarzam jednak nic mnie to nie obchodzi. Bez zbędnych słów ruszam do drzwi. Słyszę, że tamten idzie za mną więc odzywam się dopiero kiedy otwieram drzwi. -Nie idź za mną. Nie chce mieć z tobą już nic wspólnego. 
-Powiedz mi chociaż gdzie idziesz. 
 -Do domu. -kłamstwo, ale prawdy nie mam zamiaru mu mówić. 
 -Proszę nie zrób sobie krzywdy. -prycham. Nieźle się mną przejmuje. ,,Proszę, nie zrób sobie krzywdy ''. Idiota. -I błagam zadzwoń do mnie albo chociaż napisz jak dojedziesz. Może jutro pogadamy na spokojnie? 
-Wątpię. -rzucam w odpowiedzi i wychodzę.
Z moich oczu wciąż lecą łzy, wszystko się rozmazuje więc kiedy wchodzę po schodach na górę co chwilę się potykam. Nie mam zamiaru wracać do domu. Do pustego domu. Tak na prawdę poza Jeongukiem nie mam nikogo. Rodzice nie żyją. Babcia z dziadkiem są na innym kontynencie a nikogo innego z rodziny nie znam. Już wcześniej wiele myślałem o samobójstwie jednak pojawił się w moim życiu Kookie i mnie od tego dowiódł. Teraz kiedy mnie zdradził nie mam już nikogo. Otwieram drzwi na dach i od razu kieruje się do jego krawędzi. Wiem, że to głupie rozwiązanie, jednak w tym momencie jedyne jakie do siebie dopuszczam. Staję tuż przy brzegu i patrzę jeszcze na zegarek. Za dwie minuty dwudziesta. Minęło ledwie pół godziny. Pół godziny które zabrało mi wszystko co miałem. Kiedyś wierzyłem w Boga. Później rodzice mieli wypadek i zwątpiłem. Teraz patrzę w niebo i myślę, że może on jednak istnieje. Istnieje i ciągle kładzie nam pod nogi kłody bo tak na prawdę nie jest wcale tak dobry jak mówią. Nie chce myśleć już o niczym i nie chce już niczego czuć. Żadnych emocji. Po prostu skaczę. Wiatr wieje mi w twarz, a ja zaczynam się rozluźniać bo czuję, że teraz trafię gdzieś gdzie będzie tylko lepiej. Lot trwa dosłownie kilka sekund. Zamykam oczy tuż przed upadkiem jednak on nie następuje. Zdziwiony otwieram je z powrotem, a dookoła mnie panuje ciemność. Teraz zaczynam panikować, bo nie tak to sobie wyobrażałem. Chce zrobić jakikolwiek ruch jednak nie mogę. Jakby mnie ktoś zamroził. Mijają sekundy i przede mną zaczyna pojawiać się mały punkt. Z czasem rośnie coraz bardziej ale nie mogę dostrzec co to jest aż do momentu w którym spadam na ziemię. Nie czuje bólu ponieważ ląduje na miękkim mchu. Zdezorientowany rozglądam się dookoła i jedyne co widzę to drzewa.
Strach we mnie wzrasta, bo katechetka w szkole nie tak opisywała niebo, piekło czy czyściec. Więc jest coś jeszcze poza tymi trzema? Wstaje z ziemi i nadal się rozglądam szukając sam nie wiem czego. Czegokolwiek, co by mi jakoś pomogło lub coś rozjaśniło. Ruszam przed siebie i czuje jak moje serce bije jak oszalałe. Widzę ruch po prawej stronie. Coś przebiega tak szybko, że nie jestem w stanie się dobrze przyjrzeć. Powoduje to, że ja sam zaczynam biec. Intuicja podpowiada mi, że tamto nie jest niczym dobrym. Okey, więc może jednak trafiłem do piekła? Przeskakuje korzenie w duchu modląc się, o ironio, żebym w tym momencie o nic się nie potknął. Chyba rzeczywiście jestem w piekle bo moje modły nie zostają wysłuchane. Potykam się o jakiś badyl i zanim uderzam głową o ziemie myślę, że na prawdę jestem jakąś cholerną pomyłką. 
 
*** 
 
21. 08. 2012.
 
    Mam dwa wyjścia. Wyjść stąd i żyć w pokoju i zgodzie albo uderzyć mężczyznę stojącego przede mną. Druga opcja stanowczo jest bardziej kusząca jednak pierwsza bardziej korzystna. Ograniczam się do posłania mu najbardziej morderczego spojrzenia na jaki mnie stać i wychodzę na korytarz. Każda osoba którą mijam posyła mi współczujące spojrzenie, a ja mam ochotę ich również uderzyć. Na ogół jestem osobą spokojną jednak łatwo mnie rozzłościć. Szybkim krokiem wchodzę do windy i zjeżdżam piętro niżej na parking. Mój motocykl stoi na swoim miejscu, a kask wisi na kierownicy. Nigdy się o niego nie martwię ponieważ parking jest strzeżony i monitorowany. Od razu na niego siadam i dopiero teraz zaczynam myśleć nad tym co teraz zrobić. Szef właśnie wywalił mnie z pracy, a przy tym i z mieszkania które u niego wynajmowałem ponieważ rzekomo spotykałem się z jego córką, wykorzystałem a następnie zostawiłem. Kiedy mi to powiedział miałem ochotę się zaśmiać ponieważ ta małolata starała się mnie jeszcze nie dawno poderwać ale ja się nie dałem, a ona wymyśla teraz takie historyjki. Oczywiście powiedziałem, że nie ma na to żadnych dowodów, a w tedy on wyjechał z czymś czego się nie spodziewałem. Jego dobrze wychowana i ułożona córeczka jest w ciąży. Od razu się domyśliłem, że wpadła i postawiła się teraz jakoś bronić wciągają w to mnie. Chyba nie wie, że wystarczy poczekać aż dziecko się urodzi i zrobić wtedy testy ojcostwa. Wszyscy pracownicy wiedzą, że nie jestem winny bo byli przy tym kiedy ją odtrąciłem, jednak nikt nie ma tyle odwagi żeby się przeciwstawić. Z westchnieniem zakładam kask i odpalam silnik. Muszę pojechać do jakiegoś znajomego żeby mnie dzisiaj przenocował, a jutro się zobaczy. Wyjeżdżam na dwór i jak tylko znajduję się na drodze, przyspieszam.
Nie ma dużego ruchu o tej godzinie, a firma oddalona jest spory kawałek od miasta. Przyspieszam by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Dlaczego jak było już tak dobrze, wszystko musiało się spieprzyć? Od kiedy rodzice zginęli w wypadku nic mi się nie udaje. Co trochę napotyka mnie jakaś przeszkoda. Mogłem się domyślić, że skoro przez kilka tygodni miałem względny spokój to długo on jeszcze nie potrwa. Moje myśli mnie rozpraszają i zapominam o ostrym zakręcie. Staram się wyhamować jednak nie daje rady. Wpadam w poślizg i ostatnie co pamiętam to zbliżająca się barierka oddzielająca mnie od jeziora. 
Świadomość zaczynam odzyskiwać w dość niespodziewanym miejscu. Jest całkowicie ciemno, a z nieba pada mocny deszcz. Mrużę oczy i dostrzegam dookoła siebie drzewa. Pełno drzew. Staram się nie panikować i myśleć logicznie. Może mam jakieś halucynacje spowodowane wypadkiem? Chwiejnie wstaje na nogi i ponownie rozglądam się dokoła. 
-Jest tu ktoś?! -staram się krzyczeć jak najgłośniej, jednak deszcz skutecznie mnie zagłusza. Ruszam przed siebie w nieznanym kierunku. Przemoczone ubrania ciążą na mnie niemiłosiernie utrudniając poruszanie się tak samo jak gałęzie i korzenie znajdujące się na ziemi. W końcu zatrzymuje się opierając o drzewo ponieważ nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jest mi coraz zimniej, a w głowie pojawia się coraz więcej myśli, które przerywa ostry ból w prawym ramieniu. Nie mogę dostrzec co właśnie przebiega obok mnie jednak czuje to i to dość mocno. Odruchowo przykładam dłoń do ramienia i czuje ciepłą ciecz wypływającą z niego. Przerażony staram się dostrzec cokolwiek w tej ciemności i w końcu mi się udaje. Para srebrnych oczu patrzy na mnie w odległości kilkunastu metrów. Przez deszcz przebija się głębokie warknięcie i tyle wystarcza żebym zerwał się do biegu w przeciwnym kierunku. Adrenlina w moim ciele powoduje, że nagle mam w sobie dużo siły. Nieświadomie przeskakuję korzenie i gałęzie ani razu się nie potykając. Nie odwracam się za siebie żeby sprawdzić czy to coś za mną biegnie. Jeśli tak, to wtedy sam siebie spowolnię tym ruchem i narażę na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Każdy wdech sprawia mi większą trudność od poprzedniego. ,,Szczęście'' nagle mnie opuszcza ponieważ spadam z małej wysokości. Upadam na ziemię i od razu szukam gorączkowo jakiegoś rozwiązania. Nie przejmuje się bólem w ramieniu ani w kolanach. Tym zajmę się później. Obracam się i dostrzegam dlaczego nagle spadłem. Skała na którą wbiegłem jest wysunięta z ziemi i kończy się gwałtownie tworząc pewnego rodzaju dach. Nie myśląc wiele wchodzę pod niego i robię to w ostatniej chwali ponieważ zaraz po tym jak się chowam, coś wielkiego również zaskakuje ze skały. Na szczęście nie zatrzymuje się i biegnie dalej. Dopiero kiedy znika mi z oczu, wypuszczam z płuc powietrze które nieświadomie wstrzymuję od dłuższego czasu. Nie mam siły ani ochoty się ruszać więc zostaje w miejscu. Można powiedzieć, że znalazłem swojego rodzaju schronienie na tą jedną noc. Nie przejmuje się nawet raną i po prostu bezczynnie patrzę w przestrzeń nadal zastanawiając się gdzie tak na prawdę trafiłem.
 
 ***
 
 22.08. 2012.
 
    Wciąż biegnę przed siebie. Jestem przerażona, a z moich oczu lecą łzy. Długa suknia zahacza o wszystko co możliwe. Biorę ją w dłonie żeby choć trochę ułatwić sobie ucieczkę. Ucieczkę przed czymś czego nie jestem w stanie opisać. Mgła jest bardzo gęsta i nie widzę niczego wyraźnie. Wiem, że potwór biegnący za mną bawi się się mną. Z łatwością mógłby mnie dogonić jednak on woli skakać z drzewa na drzewo i co trochę zmniejszając i powiększając odległość między nami. Mam wrażenie jakby każde jego warknięcie było swego rodzaju śmiechem. To coś dobrze wie, że jeszcze długo nie będę w stanie biec. Nie przejmuje się gałęziami drącymi moją sukienkę ani raniącymi stopy. Gorączkowo rozglądam się w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia. Mgła jest coraz gęstsza i w ostatniej chwili dostrzegam wielką skałę którą udaje mi się wyminąć. Niespodziewanie ktoś zasłania mi ręką usta i wciąga za nią. Otwieram szeroko oczy i chce się wyrwać jednak nie mam na to siły więc tylko bez sensu się szarpię i próbuje krzyczeć.
- Nie ruszaj się. -dobiega mnie męski szept tuż przy uchu. -Zaufaj mi. -w tym momencie słyszę głośny ryk potwora który gonił mnie jeszcze przed chwilą. Zgodnie z jego prośbą przestaje się wyrywać. Dłonie mi drżą przez co wypuszczam z nich brzegi sukni, a ona opada wzdłuż mojego ciała. 
-Jeszcze tylko chwila. Wytrzymasz? -nie wiem dlaczego się o to pyta, jednak delikatnie kiwam głową na znak zrozumienia. Słone łzy przedostają się pod jego ręką i czuje jak spływają po moich ustach i brodzie. Nie jestem w stanie nad tym zapanować. Niespodziewanie coś co mnie wcześniej goniło przebiega obok skały za którą jesteśmy schowani. Od razu spinam się w sobie i nieświadomie piszczę przerażona. On dociska rękę do moich ust przez co zaczyna brakować mi powietrza. Mija jeszcze kilka sekund i dopiero wtedy mnie puszcza. Odruchowo odbiegam od niego kilka kroków i szybko się obracam. Mężczyzna patrzył na mnie ciemnymi oczami spod potarganej, jasnej grzywki. Od razu rzuca mi się w oczy czerwony ślad na jego ramieniu i rozcięta kurtka. Musi mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć czy sześć lat. 
-Wszystko w porządku? -pyta się spokojnie i robi krok w moją stronę, a ja odruchowo się cofam. Mimo że uratował mi prawdopodobnie życie to się go boję. -Nazywam się Jonghyun, a ty? 
-Yeri. -odpowiadam dopiero po chwili. Nie mogę zapanować nad drżącym głosem. -Jak się tu znalazłam? 
-Dobre pytanie. -Jonghyun wygląda na bardzo zmęczonego.-Chodź, zaprowadzę cię do szałasu który zbudowałem. 
-Jak długo tu jesteś? -powoli udaje mi się uspokajać. Nie trzęsą się już cała i nie płacze. Jedynie głos wciąż wyraża strach. 
-Od wczorajszego wieczoru. -mówi i rusza w stronę z której biegłam. Niepewnie idę za nim. Z każdym krokiem czuję narastający ból w nogach. 
-Dziękuje. -odzywam się cicho po kilku minutach wędrówki. Czuję, że policzki mi się rumienią i w myślach błagam żeby teraz na mnie nie spojrzał. 
-Za co? -na szczęście idzie dalej patrząc się przed siebie, zapewne nie chcąc zgubić dobrej drogi. 
-Za to, że mnie uratowałeś. Gdyby nie ty, pewnie długo bym jeszcze nie wytrzymała. -w tym momencie potykam się o dół sukni i ląduje na kolanach. Nieświadomie stękam z bólu. Jonghyun szybko się do mnie odwraca i już po chwili pomaga mi wstać. 
-Dlaczego masz na sobie taką sukienkę? -widzę jak lustruje mnie wzrokiem podtrzymując za łokieć. Ponownie się przez to rumienie i spuszczam wzrok. 
-Zanim tu trafiłam szykowałam się do balu. Moi dziadkowie są bardzo wpływowi przez co ciągle chodzą na takie imprezy. Na tej dzisiejszej miałam poznać syna jakichś ich przyjaciół. -na samo wspomnienie chce mi się śmiać. -Dali mi jasno do zrozumienia, że powinnam się postarać aby zaszło między nami coś więcej. 
Mężczyzna tego nie komentuje, posyła jedynie współczujące spojrzenie. Nie chcą przedłużać podróży daję znak, że możemy iść. Tym razem Jong nie idzie przede mną, a obok mnie. Zapewne w razie gdybym znowu miała się przewrócić. 
 -A co na to twoi rodzice? -pyta po kolejnych sekundach marszu. Waham się czy mu powiedzieć jednak stwierdzam, że nie ma sensu tego ukrywać. 
-Umarli pięć lat temu. Wypadek samochodowy. 
-Przepraszam, nie powinienem pytać. 
-Nie szkodzi. -mówię to szczerze. Pogodziłam się już z tym, że nie żyją mimo że zajęło mi to długi czas. -Przez ten wypadek trafiłam pod skrzydła dziadków. Na szczęście jeszcze tylko nie całe dwa lata i nie będę musiała robić co mi każą. A właściwie to były by jeszcze nie całe dwa lata. -czuje, że moje ciało znowu zaczyna drżeć a w oczach zbierają się łzy. On to zauważa i delikatnie łapie mnie za rękę. O ile na początku się go bałam tak teraz czuje się przy nim coraz bezpieczniej. 
 -Więc masz dopiero szesnaście lat? 
-Właściwie to prawie siedemnaście. -w tym samym momencie wychodzimy na małą polanę. Jest na prawdę nie wielka więc szałas z gałęzi i liści również. 
 -Jak to zrobiłeś? -wiem, że pytanie jest głupie jednak na prawdę jestem zdziwiona tym co widzę. Sama nigdy nie byłabym w stanie czegoś takiego zbudować. 
-Byłem kiedyś harcerzem. Większość rzeczy pamiętam do teraz. Wchodzimy do środka. Moja sukienka zahacza o każdą gałąź i boję się, że wszystko zaraz runie jednak nic takiego się nie dzieje. Po chwili on sam znajduje się w środku i siada na przeciwko mnie. Obydwoje nie wiemy co powiedzieć i panuje niezręczna cisza. Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie więc zaczynam wyjmować sobie jakieś małe igły z sosen które powbijały mi się w stopy. 
-Pomóc ci jakoś? -nawet na niego nie patrzę i skupiam się mocniej na tym co robię. 
-Nie trzeba. Lepiej mi powiedz co ci się stało w ramie. 
-Tamto coś co cie goniło. Pojawiłem się tutaj wczoraj wieczorem. Od razu mnie zaatakowało. Później uciekałem aż do momentu w którym nie odkryłem, że to jest wrażliwe na ruch i dźwięk, a prawie całkowicie ślepe. Dzięki temu przeżyłem. Następnie, jak się domyślasz, znalazłem to miejsce i zostałem w nim. -w końcu udaje mi się pozbyć wszystkiego ze stóp więc patrzę na niego. Widzę, że jest równie zmęczony jak ja. Z rany leci mu delikatnie krew. Musiał o coś zahaczyć przez co ponownie się otworzyła. 
-Byłeś harcerzem, a nie wiesz, że takie rany trzeba dobrze opłukać żeby nie wdało się zakażenie i czymś owinąć? Na przykład bluzką którą masz na sobie. 
 -Nie daleko jest małe źródło więc obmyłem, ale jest za zimno żebym chodził w samej kurtce a nie miałem czym innym owinąć. 
-Idź i umyj ją jeszcze raz a jak wrócisz to ją obandażujemy. 
-Przecież nie mamy czym.
 - Nie martw się, mamy. -po moich słowach wychodzi. Patrzę na swoją sukienkę i w myślach przepraszam ją za to co właśnie zrobię. Z największą siłą na jaką mnie stać zaczynam wydzierać z niej długi i gruby pasek. I tak już jest zniszczona. Kładę oderwany kawałek i zaczynam się cieszyć, że babcia załatwiła mi sukienkę z kilkoma warstwami materiału bo przynajmniej praktycznie nie widać, że coś z niej wydarłam. Chyba że się lepiej przyjrzeć, wtedy tak. Staram się odgonić od siebie myśli o dziadkach, ale to wcale nie pomaga i ponownie płaczę. Myślę co teraz robią. Szukają mnie? Czy może są zbyt zajęci i jeszcze nie zauważyli, że zniknęłam? Zaczynam sobie wyobrażać ich przerażeniem kiedy odkryją, że nie ma mnie w pokoju. Wiem, że mimo tego, że są strasznie surowi i zasadniczy to mnie kochają. Od razu po wypadku rodziców zabrali mnie do siebie. Może to, że tak bardzo mnie we wszystkim ograniczali było dla nich sposobem na chronienie mnie? Moje przemyślenia przerywa Jonghyun wchodzący do szałasu. Widzi, że płacze jednak nic nie mówi. Chyba wie, że w tym momencie nic nie jest w stanie mnie pocieszyć. Siada bokiem do mnie i zdejmuje kurtkę. Przez chwilę patrzę na jego umięśnione ramiona oraz na ranę. Nie jest aż tak głęboka jak myślałam, ale mimo wszystko bardzo się paprze. Biorę wdech i staram się jak najlepiej zabandażować ramię. Trochę się cieszę, że w jakimś stopniu mogę być przydatna. Nawet jeśli jest to zwykłe opatrzenie rany.
 
 
 
* macie na koniec uroczego Jimina ^^ *

 
 

2016/01/10

Prolog~

Hejka! Wracam do was z prologiem nowego fanficka. Co jakiś czas w zakładce Fan Fiction Sasi będę dodawała nowe postacie. Nie mam teraz za dużo do opowiadania na temat tego ficzka, więc życzę wam po prostu miłego czytania :).
Sasi~




Kobieta idzie szybkim krokiem przez długi korytarz, z rzędami drzwi po bokach. Ma na sobie białą koszulę, czarną marynarkę i spodnie w tym samym kolorze. Nawet bez ciemnych szpilek jest wysoka. Jej twarz nie wyraża nic poza powagą. Za nią idzie mężczyzna z teczką w dłoni. Musi iść szybko, aby dotrzymać jej kroku. Docierają na koniec korytarza i wchodzą w ostanie drzwi po prawo. Najpierw ona, a dopiero potem on. W środku, między komputerami kręci się dużo osób. Pokój ma wysokie ściany i jest duży. Kobieta rozgląda się w poszukiwaniu jednej osoby. Zauważa ją w tym samym czasie, co ona ją. Wchodzi na platformę, po schodach znajdujących się przy drzwiach. Ludzie kiwają jej głową, mijając ją. Nie musi patrzeć za siebie żeby wiedzieć, że mężczyzna nadal za nią podąża. Kiedy dociera na szczyt schodów patrzy na wszystko z góry. Nie ma osoby która by czegoś nie robiła. Nie zawraca sobie głowy przywitaniami. Przechodzi od razu do rzeczy.
-Wszystko gotowe? -pyta suchym tonem. Drobna blondynka stojąca przed nią odstawia na bok kubek z kawą i odpowiada dopiero po chwili.
-Prawie. Godziny i kolejność są takie jak kazałaś. Jest tylko jeden problem.
-Jaki? -można usłyszeć, że zaczyna się denerwować. Nie lubi przeszkód i utrudnień.
 -Nie możemy sprawić żeby wszyscy wylądowali w tym samym miejscu. Próbowaliśmy wszystkiego i nie wiemy ile czasu zajmie rozwiązanie tego problemu. -dziewczyna zastanawia się nad każdym swoim wypowiedzianym słowem. Starsza szatynka wzdycha i zakłada włosy za ucho. Mimo, że odległości są stosunkowo małe, nadal jej przeszkadzają. Wie, że nie może obwiniać blondynki za tę przeszkodę, nawet jeśli bardzo by tego chciała. Cała ta osiemdziesiątka ludzi, w tym pomieszczeniu ciężko pracowała przez ostatnie tygodnie, żeby osiągnąć tak wiele. Tylko ta jedna rzecz, która wydawała się łatwa do wykonania, w porównaniu do innych, musiała być utrudnieniem.
 -Pytałaś o pomoc...-kobieta nie może dokończyć, ponieważ odzywa się ktoś za nimi. Ktoś kogo nie było tam jeszcze przed chwilą. -Pytała. - nowoprzybyły mężczyzna opiera się o ścianę. Ani trochę nie pasuje do otoczenia. Włosy ma w kompletnym nieładzie, jakby dopiero wstał. Na ciemnej koszulce widnieje napis ,, Impreza to nie wydarzenie. Impreza to stan umysłu '', a spodnie przylegają do nóg jak druga skóra. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy ani na chwilę, przez co ciągle widać rząd jego białych zębów. Niektórzy patrzą na niego z dezaprobatą, za to inni z szacunkiem. Ta druga połówka za pewne wie kim on jest. -Zrobiłem już dla was tak dużo. Myślicie, że stworzenie wyspy z niczego to dla mnie codzienność? Chciałbym podkreślić, że wyspy której nikt nie będzie widział. Z tak drobną sprawą powinniście sobie sami poradzić. W końcu czyż nie jesteście ludźmi najmądrzejszymi w tym mieście?
-Płace ci za to. -kobieta denerwuje się coraz bardziej. Zaczyna mieć już dość tego nieposłusznego, a jednak potrzebnego idioty.
-Kochaniutka, ja to robię nie dla pieniędzy, a dla zabawy. -brunet z każdym dniem pozwala sobie na coraz więcej. Odrywa się od ściany i idzie krok w ich stronę -Kiedy będziecie już mieli coś ciekawego do roboty to dajcie mi znać. Póki co znikam, bo czeka na mnie impreza i kilka, o wiele milszych od ciebie pań. -wraz z ostatnim słowem znika pozostawiając po sobie brokat powoli opadający na podłogę. Nikt nic nie mówi. Każdy patrzy z zaciekawieniem na szatynkę, która w głowie obmyśla każde możliwe wyjście z tej sytuacji. Opiera się rękami o barierkę i już wie co zrobi.
-Zostawcie to w spokoju. Dopracujcie do końca każdy inny szczegół, a jutro teleportujemy pierwszą osobę. Chce żeby wszystko wyszło idealnie. - na ostatnie słowa kładzie szczególny nacisk. Blondynka nie wygląda na zdziwioną tą decyzją, w porównaniu do mężczyzny który przyszedł tu razem z szatynką.
-Nie możemy tego zacząć! Przecież wyspa jest duża, tak samo jak odstępy czasowe!
- Nie mamy czasu żeby szukać sposobu jak to rozwiązać. -kobieta zaczyna schodzić na dół żeby móc już stąd wyjść i zająć się innymi sprawami.
- Ale to może się nie udać! -ciemno-włosy jest nieustępliwy.
- Już podjęłam decyzję i nie mam zamiaru jej zmieniać. Nawet jeśli ci się to nie podoba nie masz tu nic do gadania. - nawet jeśli jest zdenerwowana to tego nie słychać. Chłopak chyba rozumie, że nie uda mu się nic zdziałać, bo już bez żadnego słowa wychodzi za nią, z powrotem na korytarz. Irytuje go, że szatynka chce to wszystko zrobić tak szybko. Może im to wszystkim jedynie zaszkodzić, ale jak zawsze nikt go nie chce słuchać.


2016/01/03

I need you for life

Pairing: Kaisoo, w tle Baekyeol, Taoris, Hunhan
Gatunek: AU, obyczaj
Rating: G
Ilość części: 2
Autorka: Julka

Od autorki: Witam, przepraszam za tak długą nieobecność >.< Postaram się dodawać coś częściej, jednak pisanie ostatnio opornie mi idzie. Mam nadzieję, że rozumiecie. Obie części tego os dedykuję Zuzi, jako, że Kaisoo to jej ukochane OTP i to miał być prezent urodzinowy, ale ja nie umiem w terminy… Jeśli pojawią się jakieś błędy, to bardzo przepraszam. Jak zawszę życzę miłego czytania! ^^
*
Zajrzał za swoje ramię po raz kolejny tego wieczoru i westchnął głośno, zwracając przy tym uwagę osoby stojącej obok niego. Wysoki blondyn zmarszczył brwi, a nieco niższy brunet zignorował swojego przyjaciela.
- Znowu? - pyta półszeptem Yifan, nachylając się nad ramieniem Kyungsoo.
Ten jednak wzrusza tylko ramionami. Nie chce zwracać na siebie zbytnio uwagi. Rzadko bywa w muzeach sztuki. Tak właściwie to jest jego pierwszy raz, a gdyby nie Sehun wcale by tutaj nie przyszedł. Głupi dzieciak studencik i jego zajęcia z historii sztuki. Musiał oczywiście wsiąść ze sobą Yifana, który powinien być teraz na jakimś ważnym zebraniu w swojej firmie i Kyungsoo który... Na pewno znalazł by sobie lepsze zajęcie. Jak na przykład oglądanie telewizji, albo zastanawianie się gdzie znowu zaginął jego kot. Nawet próby pisania wierszy wydają mu się lepsze niż stanie tu i gapienie się na płótna poplamione różnymi kolorami farby. Do tej pory utrzymuje się ze swojego jedynego tomiku poezji, który został wydany pięć lat temu. To jego jedyny przebłysk geniuszu, bo od tamtej pory nie był w stanie napisać nawet jednego wiersza. Nie żałuję bardzo, bo tomik okazał się wielkim  hitem. Za to jego zdolności pisarskie nie idą na marne, bo w wolnych chwilach lubi pisać opowiadania. O swoim ulubionym zespole. Żeby potem wstawić je na Tumblr. Jednak nie znosi nazywać ich fanfikami. W końcu jest profesjonalistą. W każdym razie mimo swojej poetyckiej duszy nie potrafi zrozumieć co Sehun widzi w tych bazgrołach.
- Gapisz się Kyungsoo. - słyszy głos Yifana nad swoim uchem.
Mruga szybko i zdaje sobie sprawę, że cały czas stał ze wzrokiem przyklejonym do pleców pięknego nieznajomego. Obserwuje go od dłuższego czasu i od początku wiedział, że jest on najbardziej interesującym obiektem w tym muzeum. Młody chłopak, wyglądający na studenta, z jasnobrązowymi włosami i opaloną skórą. Jego szczupłe nogi opina materiał jasnych spodni, a wokół krągłych bioder ma zawiązaną flanelową koszulę. Jedzie wzrokiem wyżej by dokładniej przyjrzeć się białej koszulce, którą ma na sobie, ale ponownie przerywa mu blondyn.
- Powinieneś podejść i do niego zagadać. Wiesz, jak na filmach.
- Ciebie już kompletnie pogrzało hyung. Sojin i jej romansidła totalnie pozbawiły cię mózgu. Nikt do niego nie podszedł ani na sekundę, więc z pewnością jest tutaj sam. Lubi sztukę, a ja nie mam o niej pojęcia. Zbłaźnił bym się tylko. - mówi to wszystko półszeptem.
- Jak chcesz. - wzrusza ramionami - Sehun, długo jeszcze? Gapisz się na ten obraz z piętnaście minut. - mówi do bruneta, jednak ten nie reaguje - Sehun, mały gnojku, ściągnąłeś nas tutaj, więc nas nie ignoruj. Chodźmy dalej, pogapisz się na ten obraz w Google grafika.
- Nie wytrzymam, ty idioto... Hyung. - jego głos w sekundę zmienia się ze wściekłego w uroczy - Mówiłem ci, że to co mogę zobaczyć na żywo mam zamiar zobaczyć na żywo. Nie przez Internet, bo gdybym chciał tak zrobić w ogóle nie zawracałbym wam tylnich części ciała. Teraz przestań być ignorantem i się zamknij. Hyung. - kończy i odwraca się znowu w stronę obrazu.
Zapisuje coś w notatniku, pewnie coś potrzebnego na uczelnie. Przykładny, mały gnojek.
Kyungsoo wraca wzrokiem do przystojnego szatyna, który nie ruszył się ze wcześniejszego miejsca nawet o centymetr. Wygląda jakby się porządnie zamyślił. Brunet wędruje wzrokiem tam, gdzie wlepione są oczy nieznajomego. Patrzy na jakiś obraz pełen niebieskich plam, wymieszanych z beżem i odrobiną żółtego... Tak właściwie mężczyzna myślał, że obraz przedstawia syrenę na brzegu morza. Syrena...
Nagle podskakuje nisko w miejscu i otwiera szeroko oczy. Niemożliwe - myśli dalej patrząc się na obraz. Brakuje zieleni, a jednak zobaczył syrenę. Nie można mieć kogoś takiego - dalej myśli, a w jego głowie układa się cały plan.
Szturcha Yifana, może trochę za mocno.
- Idę do toalety. Patrz czy ten chłopak odchodzi, w razie czego pisz. Chce wiedzieć gdzie jest.
- Idziesz sobie zwalić, a to jakiś pojebany fetysz? - pyta, ale młodszy ignoruje go i rusza w stronę toalet.
Już od dawna tak się nie czuł. Wena nagle się obudziła, po kilku latach bezczynnego leżenia na dnie jego mózgu. Kyungsoo nie jest pewien czy to przystojny, naprawdę przystojny chłopak czy obraz wreszcie dał mu inspiracji, ale nie interesuje go to. Możliwe, że to zasługa obu obiektów  jego obserwacji. Jednak teraz chce po prostu pisać, a do tego potrzebuje spokoju. Nie żeby muzeum cierpiało na jego braki.
Wchodzi szybko do toalety, którą znalazł na końcu korytarza. Wchodzi do pierwszej kabiny i od razu zamyka drzwi na zamek. Jeśli to jego szczęśliwy dzień to może nikt tu nie wejdzie. Sięga ręką do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyciąga z niej niewielki notatnik z długopisem. Kartkuje go przyglądając się zapisanym datą. Listopad 2009... Styczeń 2010... Przerzuca kartki dalej, aż dociera na ostatnia zapisaną stronę. Jest na niej data z maja 2010, ale nie ma tam ani jednego innego słowa. Jedynie nieudolny rysunek, który zapewne miał przedstawiać człowieka, ale nogi zdecydowanie mu nie wyszły. Wyglądają jak jedna wielka kończyna.
Przerzuca kartkę i zapisuje nową datę. Listopad 2015. Poprawia długopis w dłoni, niemal gotowy do napisania pierwszego wersu... Sekundę później długopis odbija się głośno od podłogi. Mężczyzna wyraźnie blednie na twarzy, po czym chowa notatnik z powrotem na miejsce. Wychodząc z kabiny przeciera sobie czoło ręką, a potem wybiega z toalety, nawet nie zabierając ze sobą długopisu.
To zdecydowanie nie jego dzień... Albo dekada.
Kiedy wraca do swoich przyjaciół ciągle stoją w tym samym miejscu, a Yifan wygląda na naprawdę zirytowanego. Także obcy chłopak nie ruszył się ze swojego miejsca. Kyungsoo staje obok blondyna tak, żeby ten go zasłaniał, ale jednocześnie aby miał dobry widok na przystojnego chłopaka.
- Co tam robiłeś?
- Nic. - odpowiada. I niestety nie jest to kłamstwo - myśli.
Krąży wzrokiem między Sehunem, a nieznajomym, aż w pewnym momencie ten drugi drga niespokojnie. Sięga ręką do torby, którą ma przewieszoną na ramieniu i zaczyna marszczyć nos, co podpowiada Kyungsoo, że ten coś czyta. Nagle chłopaka o bordowych włosach nachodzi lęk, że ten niedługo sobie pójdzie. Dlatego sam wyjmuje swój telefon i tak, aby nikt nie zauważył robi nieznajomemu zdjęcie. Nawet kilka. Na wszelki wypadek, gdyby któreś wyszło rozmazane.
Potem, zgodnie z jego obawami szatyn rusza w stronę wyjścia. Mija się w drzwiach z jakąś parą z dzieckiem. Kyungsoo marszczy brwi, kiedy wzrok Sehuna odchodzi od obrazu, a kieruje się w tamtą stronę. Brunet przechyla lekko głowę i przygryza wargę.
- Co? Możemy już iść? - odzywa się Yifan z nadzieją.
- Mamo, naprawdę musiałam tu z wami przychodzić? - da się słyszeć głos nastoletniej dziewczyny, która dopiero co weszła do pomieszczenia ze swoimi rodzicami.
- Jinrin, mówiłam ci, że wcale nie będziemy kręcić się tu długo. - odpowiada jej piękna kobieta, uśmiechając się promiennie - Prawda, Luhan? - zwraca się do mężczyzny.
Jest on niewysoki i ma delikatną urodę, przez co można nazwać go równie pięknym co jego żonę. Nastolatka, Jinrin wygląda jak jego młodsza, damska kopia.
- Tak, chciałem tylko się rozejrzeć, skarbie.
Potem Kyungsoo nie słyszy już ich rozmowy, bo od razu przechodzą do następnego pomieszczenia. Uświadamia sobie, że jego przyjaciele takrze przysłuchiwali się tej rozmowie. Patrzy na obu i ze zdziwieniem stwierdza, że Sehun nie jest już w ogóle skupiony na obrazie. Odchrząkuje głośno, a chwilę potem Yifan uśmiecha się złośliwie do najmłodszego.
- Co dzieciaku, chcesz zaciągnąć do toalety małolatę czy staruszka?
- Obojga, jeśli to możliwe. - odpowiada mu bardzo poważnie, ciągle patrząc się w stronę w którą odeszła rodzina.
- Wiesz, mógłbyś się określić co do płci twoich partnerów. - mówi równie poważnie blondyn - Albo przynajmniej co do wieku! - dodaje po chwili.
Jednak brunet już go nie słucha, ruszając w stronę następnej sali. Macha im delikatnie dłonią na pożegnanie, jednak myślami jest już gdzie indziej. Znika szybko za białą ścianą. Blondyn marudzi coś jeszcze pod nosem o głupich dzieciakach i tym jacy są niewyżyci, ale Kyungsoo go nie słucha. Jego serce z jakiegoś powodu wali bardzo mocno i to jedyne, co w tej chwili słyszy. Po paru minutach jednak przestaje i dopiero wtedy mężczyzna zdaje sobie sprawę, że jego drugi przyjaciel też zniknął.
Z westchnieniem ulgi stwierdza, że to koniec jego wycieczki po muzeum sztuki.
*
- Jongin-ah, co robisz? Jongin-ah!
Szatyn porusza się niespokojnie na swoim łóżku, po czym podnosi głowę z poduszki. Wychyla lekko głowę za łóżko, by zobaczyć znudzoną minę swojego przyjaciela, leżącego na górnej części łóżka.
- Śpię. - odpowiada mu zaspanym głosem chłopak.
- Nie odzywasz się do mnie od kąt wróciłeś z muzeum. - mówi, lekko nadąsany.
- To dlatego hyung, że nie chciałeś tam ze mną pójść.
- Wiesz, że bym to zrobił, gdyby nie Chanyeol! Tylko dzisiaj udało mu się wziąć wolne w pracy.
Jongin nie odpowiada. Kładzie się i wtula swoją twarz w poduszkę. Studia są ciężkie, a on robi wszystko co może, żeby być jak najlepszym. Zarywa noce, aby się uczyć, nie imprezuje, w przeciwieństwie do Baekhyuna, nie ma nawet dziewczyny, ani chłopaka. Dostosowuje się nawet do głupich rad swojego wykładowcy, który uważa, że wszystko co da się zobaczyć na żywo, powinno się zobaczyć na żywo! Dlatego dzisiaj z samego rana poszedł do muzeum sztuki, gdzie stał bezczynnie gapiąc się na jeden obraz i próbując robić notatki, ale nie mógł, bo ktoś robił mu dziury na całym ciele swoim wzrokiem.
Niezmiernie się ucieszył kiedy dostał wiadomość od Taemina, że w ten piątek robi imprezie urodzinową. Przynajmniej przez chwilę będzie mógł się rozerwać, zanim znowu wróci do nudnej, uczelnianej rutyny. W końcu jakby mógł nie pójść na urodziny przyjaciela, którego zna od dzieciństwa.
- Jongin-ah. - słyszy znowu głos swojego przyjaciela.
- Hm? - mruczy w poduszkę.
- Chanyeol nie da rady iść w piątek do Taemina, więc pomyślałem, że mogę wziąć ze sobą innego przyjaciela? Myślisz, że się nie obrazi?
- Nie, spokojnie, bierz kogo chcesz. - mówi głosem stłumionym przez poduszkę.
- To super, bo nie znoszę chodzić na imprezy sam, a ten przyjaciel jest naprawdę świetny, tylko trochę nieśmiały. Studiuje tutaj, jest w twoim wieku, chyba nawet macie kilka zajęć razem!
Jednak Jongin już go nie słucha, bo zdążył usnąć. Teraz słychać już wyraźnie jego chrapanie. Baek tylko wywraca oczami i kładzie się wygodnie na swoim łóżku, sprawdzając coś na swoim laptopie.
*
... stąpa delikatnie po piasku, który parzy mu nagie stopy. Delikatnie się pochyla i kładzie na nim także ręce, idąc tak, próbując zachować całkowitą ciszę. Zbliża się powoli do swojego  celu. Wiatr wieje lekko, sprawiają, że włosy wchodzą mu do oczu. Dawno ich nie ścinał.
W końcu znajduje się przy stercie kamieni, za którymi znajduje się dalsza część plaży. Jednak tam jest ona znacznie węższa, woda pozwala sobie za nieco więcej. Dlatego rybak często tam nie bywa, to daleko od jego chatki, jednak wczorajszej nocy...
Zaczyna wspinać się na jeden z największych kamieni. Trzyma się blisko niego, nie chcąc się za bardzo wychylać. Rani swoje dłonie, jednak stara się nie zwracać na to za bardzo uwagi. W końcu znajduje się na tyle wysoko, by zobaczyć co dzieje się na drugiej części plaży.
Pierwsze co widzi to czerwień. Sałkiem sporo czerwieni, a potem zieleń. Zieleń splamiona czerwienią? Potem dostrzega jego. Piękna twarz, mocno zarysowana szczęka i lekko zadarty do góry nos. Włosy przydługie, ciemne. Oczy w orzechowym kolorze, lekko przymrużone, jednak widoczne nawet z takiej odległości. Zjeżdża wzrokiem niżej. Pełne, duże usta. Dalej szyja, odznaczające się obojczyki i lekko umięśniona klatka piersiowa, na której zatrzymuje wzrok na dłużej. Jest bardzo blady - myśli.
Potem zjeżdża wzrokiem jeszcze niżej i spotyka zieleń. Jego oczy powiększają się we zdziwieniu. Nie rozumie co widzi. Zaczyna ciężko oddychać, próbuje to sobie ułożyć w głowie. Jak najciszej zsuwa się z kamienia, a następnie zaczyna biec w przeciwną stronę. Piasek nadal go parzy. W jego głowie ciągle pojawia się obraz zieleni splamionej czerwienią.
Nagle zdaje sobie prawe co zobaczył. Zatrzymuje się w miejsc i zaczyna krzyczeć, jednak szybko zasłania sobie usta dłońmi. Dławi się własnymi krzykami, kompletnie przerażony. Nie wie...
Kyungsoo przerywa w pół zdania słysząc dzwonek do drzwi. Nagle jego kot zaczyna miałczeć z jakiegoś innego pomieszczenia, a potem słyszy jak ten idzie pod frontowe drzwi.
- Gdzie się chowałeś kocie? - mruczy pod nosem, po czym zdejmuje laptopa z kolan.
Szybko zapisuje dokument w odpowiednim folderze i podnosi się z kanapy. Poprawia swoją czarną koszulkę i idzie dokładnie tam, gdzie przed chwilą jego kot. Nie spodziewał się żadnych gości o takiej później godzinie. Yifan zazwyczaj jest o takiej porze ze swoją żoną, albo jakąś kochanką, a Sehun uczy się na uczelnie. W brew pozorom jest pilnym studentem. Nikt inny raczej go nie odwiedza, o ile w ogóle wie, gdzie Kyungsoo mieszka...
Otwiera drzwi, a za nimi dostrzega czuprynę czarnych włosów.
- Cześć hyung.
- Sehun, co ty tutaj robisz o tej godzinie?
- Przyszedłem w celach integracyjnych. - mówi chłopak, po czym wyciąga zza rogu niewielką klatkę, taką przeznaczoną do przenoszenia w niej zwierzęcia.
Wchodzi do środka mieszkania i stawia ją na ziemi, od razu otwierając drzwiczki. Ze środka wypada ruda, mała kulka. Ma krótki ogon, małe uszka i łapki, a za to długie futro, przez co przypomina bardziej świnkę morską niż kota. Od razu wbiega w głąb mieszkania, a zwierzak gospodarza rusza zaraz za nim.
- Niezła wymówka. - odzywa się starszy.
- Zawsze jakaś. - Sehun wzrusza ramionami, po czym zdejmuje buty, płaszcz i szalik. Wiesza to wszystko na wieszaku, a Kyungsoo tylko wzdycha i idzie w stronę kuchni.
- Jaki jest cel twojej wizyty?
- Jesteśmy przyjaciółmi. - odpowiada mu, siadając na kuchennym blacie.
Niższy nastawia wodę do zagotowania i wyjmuje z szafki dwa kubki.
- Proszę cię, nie pamiętam kiedy ostatni raz przyszedłeś do mojego mieszkania bez ważnego powodu. - robi krótką pauzę - Chcesz herbaty, czy będziesz się jeszcze dzisiaj uczył?
- Nie będę, ale tak czy tak chce kawę. Mam jeszcze coś do zrobienia.
- Co to takiego?
- Muszę iść na kampus do mojego kumpla. Nazywa się Tao, chyba kiedyś wam o nim wspominałem? Chce do niego wpaść, przy okazji zobaczę się jeszcze z paroma osobami, bo wszyscy i tak będą dzisiaj w pokoju Tao... Będą pić, czy coś. I jeden z nich ma podobno do mnie jakąś sprawę, więc to raczej konieczne, żebym tak poszedł.
- Nigdy nawet bym nie pomyślał, że jesteś tak towarzyski...
- Hyung! - w takich momentach brunet pokazywał swoją dziecinną stronę, a Kyungsoo naprawdę to docenia.
Nie ma pojęcia w którym momencie Sehun tak bardzo dojrzał. Jeszcze niedawno był dla niego tylko małym kuzynem Yifana, a teraz... To dorosły facet, chociaż trudno mu to przyznać. On dojrzał, a Kyungsoo... Zestarzał się. Ten fakt zawsze nie może do niego dotrzeć. Ma już trzydzieści lat, jest bezrobotny, mieszka w małym mieszkaniu ze swoim kotem, który co chwilę gdzieś znika. Nigdy nawet nie myślał o tym, co chciałby robić w przyszłości. Nigdy nie myślał o związaniu się z kimś na stałe, a co dopiero o założeniu rodziny. Żyje chwilą, nie ma pojęcia co chciałby zrobić następnego dnia. Prawda jest taka, że jest całkowicie wolny, mogąc zrobić wszystko, albo nie robiąc nic. Jak do tej pory trzyma się tej drugiej opcji. Jednak kiedy zaczyna o tym myśleć przypomina mu się dzień ślubu Yifana i słowa, które mu wtedy powiedział.
- Musisz w końcu ruszyć w którymś kierunku, Kyungsoo. Nie możesz wiecznie stać w miejscu. Teraz jeszcze masz jakieś opcje, ale któregoś dnia one znikną. Zostanie ci prosta droga, którą pójdziesz prosto do grobu. Nie jesteś tego typu osobą, wiem, że tego nie chcesz. Dlatego zlituj się i proszę, zrób ze swoim życiem cokolwiek, co dałoby mu jakiś cel.
Jednak mężczyzna nadal stoi, najzwyczajniej w świecie nie widząc co chce zrobić ze swoim życiem. To jak teraz żyje jednocześnie mu pasuje i jednocześnie sprawia, że ma ochotę umrzeć. Dlatego naprawdę stara znaleźć się jakiś stały punkt. I nie wiedząc czemu pierwszą osobą, jaka przychodzi mu teraz na myśl jest przystojny nieznajomy z muzeum.
- Hyung? Woda się gotuje.
Głos Sehuna wyrywa go z zamyślenia. Szybko przygotowuje dwie kawy i podaje jeden kubek młodszemu.
- Nie wybierasz się dzisiaj spać? - pyta, lekko zaciekawiony wyborem przyjaciela.
- Będę pisać.
- Właśnie, powód dla którego tutaj przyszedłem... - mówi i wyciąga z kieszeni czarny długopis, z żółtymi zdobieniami - To twój długopis prawda? Wszystkie twoje długopisy tak wyglądają.
Mężczyzna przez chwile nie wie o co chodzi brunetowi, ale potem zdaje sobie sprawę, że zgubił dzisiaj jeden będąc w muzealnej toalecie.
- Prawdopodobnie tak, zgubiłem dzisiaj jeden.
- Znalazłem go dzisiaj w muzeum, w toalecie.
- Muszę pytać, po co tam byłeś? - pyta, ale widząc wyraz twarzy przyjaciela wzdycha - Które z nich?
- Tatusiek.
- Sehun, to obrzydliwe. On był dużo starszy od Yifana, to... Boże, wyjdź z mojej kuchni, w tej chwili!
- Wolałbyś żebym dobierał się do nieletniej?
- Wolałbym, żebyś gwałcił tamten obraz wzrokiem kolejne pół godziny.
Oboje się śmieją, a Sehun prawie popluł się kawą.
- W każdym razie... Wiem, że zawsze masz przy sobie długopis i notatnik. Próbowałeś pisać, prawda? Coś się stało i nie wziąłeś długopisu, byłeś bez niego przez resztę dnia, chociaż od lat zawsze jakiś masz w kieszeni. Uświadomiłeś sobie, że nie jesteś w stanie nic napisać, byłeś tak zaskoczony, że upuściłeś długopis, wyszedłeś i nawet tego nie zauważyłeś. Czujesz się zdezorientowany i zagubiony, nie wiesz czemu nie możesz pisać, skoro dostałeś prawdziwego ataku weny. Mam rację?
- Sehun, w którym momencie z głupiego idioty, zrobił się z ciebie całkiem inteligentny idiota?
- Po prostu oglądam Sherlocka.
*
Jongin obudził się późno wieczorem i zdał sobie sprawę, że przegapił wszystkie wykłady i zajęcia tego dnia. Musiał niestety przełożyć zabójstwo Baekhyuna, który postanowił go nie budzić i wyłączyć jego telefon, bo ten poszedł upić się do pokoju jakiegoś swojego kumpla, którego on ledwo co kojarzy. Wie, że jest chińczykiem, wszyscy na piętrze wołają na niego Panda, czasami Gucci i jest dosyć popularny. Jednak on widział go chyba tylko raz w życiu, kiedy oboje poszli w tym samym czasie do łazienki. Baek mówił mu jednak, że teraz zmienił kolor włosów na blond. Jongin nie wie czy rozpoznałby go na korytarzu w akademiku.
Nie wie co ma robić, więc po prostu pisze do swojego przyjaciela:
Do: Lee Taemin.
Robisz coś teraz?
Dostaje odpowiedź niemal natychmiast.
Od: Lee Taemin.
Jestem z Minho.
I już wie, że będzie musiał spędzić dzisiejszy wieczór samotnie. Nie ma ochoty na naukę, więc wraca na swoje łóżko i leży tak bezczynnie przez kilkanaście minut. Myśli o jutrzejszym wieczorze, o tym z kim przyjdzie Baekhyun. Chłopak pewnie przyszedł by po prostu z nim, ale Jongin zawsze jest obstawą Taemina, a już zwłaszcza teraz, bo Minho w tym roku nie będzie na jego urodzinach. Chłopak ostatnio opuścił się w nauce, a kolokwium się zbliża i ten woli nie ryzykować, a Taemin to rozumie.
W sumie to Jongin tego nie rozumie, ale postanawia nad tym nie myśleć. W zamian podnosi się energicznie i idzie się przebrać. Postanawia wyjść się przewietrzyć, przynajmniej udawać, że idzie to zrobić, a tak naprawdę chce tylko znaleźć kogoś z papierosem. Nie pali często, właściwie tylko wtedy kiedy wczesnym rankiem natchnie się na Chanyeola, który jeszcze się nie ewakuował, po nocy spędzonej na łóżku Baeka i pali w ich pokoju przy otwartym oknie. Jednak teraz ma potworną ochotę zapalić. Albo wypalić sobie płuca, wszystko jedno. Dla niego to bez różnicy.
Zakłada jakiś bordowy sweter, który znajduje na podłodze idąc do łazienki i przetarte, jasne jeansy. Kiedy patrzy na swoje odbicie w lustrze wzdycha głośno. Tak się stara o dobry i estetyczny wygląd, ale mieszka na kampusie do cholery. Moczy ręce pod kranem i zaczesuje nimi włosy do tyłu. Ma nadzieje, że na dworze jest wystarczająco ciemno. Wraca się do pokoju jeszcze po płaszcz, telefon i jakieś pieniądze, gdyby ktoś chciał drobne za papierosa. Wychodzi prawie od razu, mija tylko kilku zalanych studentów. Ostatnio wymyślili jakiś nowy trend, oznajmiający, że czwartek to nowy piątek i teraz właśnie w ten dzień tygodnia urządzają cotygodniowe spijanie się. Według Jongina to po prostu idiotyzm, ale Baekhyun z chęcią uczestniczy w tych spotkaniach.
Kiedy znajduje się przed budynkiem uderza w niego fala zimna. W jednak mimo wszystko nie jest tak zimno – myśli, pocierając swoje ramiona dłońmi. Od razu dostrzega jakiegoś chłopaka z papierosem. Podchodzi szybkim krokiem, przybierając nieco bardziej męską postawę. Zatrzymuje się metr przed chłopakiem i odchrząkuje, by ten na niego spojrzał. Po dłuższej chwili nieznajomy podnosi na niego wzrok.
- Podzielił byś się jedną fajką?
Ma czarną grzywkę, spod której ledwo widać jego oczy. Uśmiecha się lekko do drugiego chłopaka i wysuwa w jego stronę rękę z paczką papierosów. Jongin wyjmuje jednego, a potem przechyla się lekko w stronę bruneta, który teraz czeka na niego z wyciągniętą zapalniczką. Chłopak zapala papierosa i zaciąga się mocno.
- Może nie mam zbyt dobrej pamięci do twarzy, ale jestem pewien, że ciebie nigdy tutaj nie widziałem. Mieszkam tu całkiem długo, wiesz.
- To prawdopodobnie dlatego, że nie mieszkam w akademiku. – chłopak odpowiada dopiero po dłuższej chwili.
- Co tutaj robisz?
- Odwiedzałem kumpli. – mówi i rzuca peta na ziemię, przygniatając go butem – Musiałem się zwinąć, bo mają wielkie picie, a nie chce przebywać z pijanymi kiedy ja jestem trzeźwy.
- Pewnie odwiedzałeś Pandę? – odzywa się Jongin z nadzieją, że nie zrobi z siebie debila. Po co się w ogóle odzywa, skoro nie zna tego chłopaka?
- To zadziwiające, że znasz jego, a nie znasz mnie. – śmieje się jego towarzysz i szatyn naprawdę żałuje, że w ogóle zapytał.
- Nie kojarzę.
- Jestem jego dobrym przyjacielem, czy coś.
- Czy coś. – Kai parska śmiechem.
Wyższy chłopak patrzy na niego mrużąc oczy, jakby starał się go sobie przypomnieć. Przecież gdzieś już dzisiaj widział te fryzurę. Jednak za nic nie może sobie przypomnieć. Najwyraźniej nie jest on nikim ważnym, czy kimkolwiek kim mógłby się przejąć.
- Jak się nazywasz? – pyta.
- Jongin, ale większość znajomych mówi na mnie Kai. Kim Kai. – mówi, kończąc swojego papierosa – Ty jak się nazywasz?
- Oh Sehun, studiuję ekonomię, ale często będziesz mógł mnie zobaczyć wśród studentów historii sztuki. I na ich wykładach. – mówi obojętnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
- Tak? To ciekawe, bo ja studiuję historię sztukę.
- Tak? – pyta zaciekawiony brunet.
Naprawdę bardzo kojarzy tego chłopaka, ale nie ma pojęcia skąd. Może był dzisiaj rano w muzeum? Mało prawdopodobne, bo oprócz niego i jego przyjaciół, chłopaka do którego Kyungsoo wzdychał, Luhana, wraz z żoną i córką nie było praktycznie nikogo. Może jednak gdzieś się przewinął.
- Słuchaj powiesz mi, która jest godzina? Chyba zostawiłem gdzieś telefon, a trochę mi się śpieszy.
- Jasne, jest... – sięga do kieszeni, w międzyczasie rzucając peta na ziemię i przydeptując go butem – Dwadzieścia minut po dziewiątej.
- Dzięki. – uśmiecha się i klepie go po ramieniu – Do zobaczenia!
- Tak, cześć. – mówi i patrzy jak chłopak odchodzi w stronę wyjścia z terenu kampusu.
Stoi jeszcze długo w miejscu, tak po prostu patrząc się w ciemne, Seulskie niebo. Myśli nad tym, że tak naprawdę nigdy nie poznał Sehuna, choć najprawdopodobniej jest często na jego wykładach. Nie poznał nawet Pandy Gucci, jednego z najbardziej znanych ludzi na uniwersytecie, ani żadnego ze znajomych Baekhyuna, oprócz Chanyeola i Jongdae. Jednak ten drugi się nie liczy, bo jego zna każdy, bez najmniejszego wyjątku. Cały swój czas poświęca na naukę. Przypomina sobie rozmowę którą kiedyś odbył z Chanyeolem, kiedy obudził się bardzo wcześnie rano, a ten siedział przy otwartym oknie paląc papierosa.
- Hej, Jongin. Dzień dobry kolego.
- Cześć hyung. – odpowiedział zaspany i przysiadłem się do niego.
- Znowu uczyłeś się całą noc?
- Yhmm. – wymruczał w odpowiedzi, sięgając po papierosa.
- Zawsze cię podziwiałem. – śmieje się cicho w odpowiedzi – Czemu się tak katujesz?
- Żeby być najlepszym. Żeby skończyć studia, mieć dobrą pracę...
- Racja, jesteśmy na studiach. Dlatego wiesz już, jako kto chcesz pracować, nie?
Nie odpowiedział mu wtedy. Po prostu nie wiedział i nadal nie wie. Jest tutaj, robi wszystko najlepiej, zajmuje się tylko i wyłącznie nauką. Oczywiście mu się to opłaca. Skończy studia i... Co dalej? Życie bez marzeń i celów jest ja bycie martwym, ktoś kiedyś powiedział. Jongin definitywnie się tak czuje.
Po kolejnych kilku minutach słyszy jak dzwoni telefon. Jednak nie ten jego, a w okolicy nikogo nie ma. Szatyn marszczy brwi i zaczyna się rozglądać. Słyszy głośny dźwięk wibracji. Ogląda się za siebie i widzi jak coś świeci między kwiatkami. Wyciąga rękę w tamtą stronę. Na ekranie wyświetla się numer i nazwa Tylko Kyungsoo. Nie myśli za wiele i odbiera połączenie.
- Hej, Sehun. Yifan mówi, że jeszcze nie ma cię w domu. Wiesz, że puki mieszkasz w hotelu jego żony stosujesz się do jego zasad...
- Nie jestem Sehunem. – odzywa się Jongin myśląc, że to odpowiednie – Wydaje mi się, że jakiś czas temu rozmawiałem z twoim Sehunem, ale już go tutaj nie ma. Znalazłem ten telefon na ziemi.
Przez chwilę nikt się nie odzywa i szatyn myśli, że powiedział coś nie tak.
- Ten głupi dzieciak... – osoba po drugiej stronie odchrząkuje – Gdzie jesteś? Przyjadę po ten telefon.
- Przed akademikiem, obok uniwersytetu...
- Dobra, wiem gdzie. Sehun mówił, że tam pójdzie. – milczy przez chwilę – Mógłbyś wyjść przed bramę do kampusu? Będę tam za dosłownie dziesięć minut, mieszkam bardzo blisko.
- Oczywiście, do zobaczenia.
Nieznajomy się rozłącza, a Jongin wzdycha. Ma bardzo interesujący głos. Chłopak może sobie tylko wyobrazić, jak ta osoba wygląda. Jednak za dziesięć minut będzie mógł sam się przekonać. Jeśli będzie wyglądać różnie dobrze, jak brzmi jego głos, to może da się zaprosić na randkę? Albo po prostu do baru, żeby się napić jak kumple? To może się stać?
O czym myślisz, ty masz studia idioto. Dla osoby z takim głosem jest chyba w stanie trochę zagiąć swoje zasady.
Rusza szybkim krokiem w stronę wielkiej bramy. Rzadko opuszcza kampus, czuje się tutaj niemal jak więzień. Może jednak za kilka chwil się to zmieni. Oszalałem – myśli, ale nawet nie stara się powstrzymywać przed różnymi wyobrażeniami.
Trochę ponad pięć minut później pod bramą zatrzymuje się jakiś samochód. Jongin się na nich kompletnie nie zna i jedyne co potrafi stwierdzić to to, że jest granatowy, a jak na niego to i tak dużo. Ktoś otwiera drzwi z drugiej strony i wychodzi. Szybko je zamyka, a potem okrąża pojazd, by stanąć tuż przed szatynem.
Ten traci na chwilę oddech. Mężczyzna przed nim jest dużo niższy od niego, jednak raczej starszy. W świetle latarni doskonale widzi jego bordowe włosy, opadające swobodnie na czoło. I te wielkie, okrągłe oczy i których mógłby się utopić. Nie może oderwać od nich oczu, jednak w końcu to robi i widzi duże usta w kształcie serca. Pierwsza myśl jak mu przychodzi do głowy, to to, ż z chęcią by je teraz pocałował. Po prostu wyglądają, jakby były do tego stworzone, a Jongin nie chciałby zmarnować okazji. Mężczyzna ma na sobie długi, czarny płaszcz,a pod szyję założony szary szalik. Wygląda więcej niż dobrze, chociaż to nic specjalnego. Jongin nie wie co ma myśleć.
- Ty jesteś Kyungsoo? – pyta i uśmiecha się lekko. Natychmiast żałuje, że wyszedł z akademika taki nieogarnięty.
- Tak. – odpowiada mu ten drugi, także lekko się uśmiechając – Chyba nie przedstawiłeś mi się?
- Ah jasne, przepraszam. – szatyn mówi szybko – Jestem Jongin, ale możesz mówić do mnie Kai. – potem sięga do kieszeni i wyjmuje znaleziony telefon – Telefon, po który przyjechałeś.
Kyungsoo przez dłuższą chwilę nie zdejmuje wzroku z jego twarzy i uśmiechnął się trochę bardziej. Jongin jest prawie pewny, że się lekko zarumienił, ale to nie jego wina.
- Tak, racja. – niższy chwyta telefon w ręce i parska śmiechem – Ten idiota wszędzie go gubi.
- Nie jestem pierwszą osobą od której go odbierasz? – śmieje się szatyn.
- Szczerze mówiąc to nie, ale jesteś pierwszą osobą, której za jego zwrot chce zaprosić do kawiarni.
Serce Jongina prawie wyskakuje z klatki piersiowej, jednak stara się zachować spokój. Drugi chłopak nie musi wiedzieć, jak bardzo jest podekscytowany i jak bardzo wpadł mu w oko. Jeśli to wyjdzie, to dowie się później, jeśli nie... Miejmy nadzieję, że jednak wyjdzie.
- Jasne, zaraz obok jest jedna, którą bardzo lubię. – odpowiada mu i uśmiecha się jeszcze szerzej.
Właściwie to Baekhyun lubi tą kawiarnię, bo pracuje w niej Chanyeol, ale nie ma to za dużego znaczenia. On naprawdę nie wychodzi często i ma wrażenie, że widać to na pierwszy żut oka. W końcu jest takim idealnym studentem, nigdy nie imprezuje, bla bla bla. Jasne, wszyscy to wiedzą. Jednak Kyungsoo nie. Idą w komfortowej ciszy podczas której telefon niższego dzwoni kilka razy, ale ten ciągle odrzuca połączenia. Kai nie wie czy powinien się cieszyć, czy może martwić?
W kawiarni są zaledwie kilka minut później i chłopak z bordowymi włosami otwiera przed tym drugim drzwi. Kiedy są w środku siadają przy oknie. Jongin z ulgą stwierdza, że Chanyeola albo nie ma, albo siedzi na zapleczu. Nawet jeśli by był, to nie byłby duży problem, bo chłopak mimo bycia irytującym, głośnym i jeszcze raz irytującym raczej nie popsułby mu tej prawie-randki. Zdejmują kurtki i wieszają je na wieszaku niedaleko.
- Nie jesteś studentem, nie? – pyta z czystej ciekawości, kiedy już siadają.
- Nie, nie jestem. W sumie to nigdy nie byłem. Mam trzydzieści lat, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
- Właściwie to nie. – opowiada zgodnie z prawdą.
- To dobrze. – odpowiada uśmiechając się – Ty jesteś studentem, więc co studiujesz?
Kai wzdycha, ale nie dane jest mu odpowiedzieć, bo przy nich pojawia się kelnerka. Jest niewysoka i ma rude włosy upięte w koka. Szatyn zamawia waniliową herbatę, a ku jego zdziwieniu starszy prosi o Americano. Dziewczyna kłania się im, a potem odchodzi.
- Kawa o tej godzinie?
- O tym możemy porozmawiać za chwilę, ale najpierw chce pomęczyć cię pytaniami. – oboje się śmieją.
- Studiuję historię sztuki od czterech lat i grafikę od dwóch. Do tego drugiego kierunku zachęcili mnie rodzice, bo przecież mam taki wielki talent, a za samo bycie wspaniałym humanistą pracy nie dostanę.
- W tych czasach mało osób docenia takie rzeczy. – wzdycha niższy.
- Masz rację. – potakuje – Co ja mogę mówić? Studia są męczące, zajmują mi większość czasu. Jestem przykładnym i dobry studentem w przeciwieństwie do mojego współlokatora, który co chwilę chodzi na jakieś imprezy, albo po prostu się napić. Jesteśmy przyjaciółmi, ale jesteśmy kompletnie inni.
- Skądś to znam. – uśmiecha się – Co będziesz robił potem? Znaczy się, po studiach.
- Jeszcze tego nie wiem...
Oczy Kyungsoo stają się jeszcze większe, ale nie przez zdziwienie. Raczej przez... Zrozumienie?
- Dlaczego kawa o tej godzinie? – pyta wykorzystując fakt, że starszy milczy.
- Jestem pisarzem, praktycznie nie praktykującym. – wydyma śmiesznie usta zastanawiając się – Chyba tak można mnie nazwać. Jakiś czas temu wydałem popularny tomik poezji, ale od tamtej pory cisza. Od dzisiaj rana mam znowu wenę i staram się pisać, a do tego potrzebuję energii.
- To świetne. – uśmiecha się Jongin – Naprawdę świetnie, jesteś pisarzem, to jest... Coś. Naprawdę. Planujesz już coś nowego? Albo zamierzasz zając się czymś innym?
- Właściwie, to nie wiem co zamierzam...
I przez to zdanie ta dwójka już doskonale się rozumie. Nie potrzeba więcej słów.
Do ich stolika podchodzi ta sama ruda dziewczyna z ich napojami. Uśmiecha się do Jongina, ale ten ją ignoruje wpatrzony w chłopaka siedzącego naprzeciwko. Pierwszy raz czuje się w pełni zrozumiany, nawet jeśli dopiero się poznali.
Wtedy ktoś wchodzi do kawiarni, a szatynowi z jakiegoś powodu wzrok odlatuje w kierunku drzwi.
- ... Panda Gucci? – mruczy pod nosem.
Cóż myślał, że go nie rozpozna, ale jednak się mylił. Chłopak ma bardzo charakterystyczną twarz. Wszedł do środka z jakimś starszym mężczyzną. Wtedy Kai orientuje się, że w środku nie ma nikogo po za nimi. Nie dziwi się, jest blisko dziesiątej wieczorem. Kyungsoo podąża za jego wzrokiem...
- Yifan hyung? – mamrocze.
Młodszy patrzy na niego zdziwiony, a potem znowu na parę. Jednak oni siadają po drugiej stronie kawiarni, w ogóle ich nie zauważając.
- Znasz go?
- To mój przyjaciel. Nie wiedziałem, że spotyka się z jakimś chłopaczkiem...
- Studiuje na tym samym uniwersytecie co ja. Mieszkamy też w jednym akademiku.
- Naprawdę? – patrzy zaciekawiony na młodszego.
Ten tylko kiwa głową. Mężczyzna wydaje się zaniepokojony. Jeszcze chwilę patrzy w stronę nowo przybyłych, a potem wraca wzrokiem w stronę swojego towarzysza. Znowu się uśmiecha, a Jonginowi bardzo się to podoba.
Piją swoje napoje i rozmawiają, o już mniej znaczących rzeczach aż do zamknięcia kawiarni, kiedy są zmuszeni wyjść. Mówią trochę o literaturze, trochę o tym, że papierosy są dobre na wszystko, o tym, że Kyungsoo narzeka, że Sehun to idiota, a Kai tylko przytakuje. Gdyby nie zgubił tego telefonu nie spędziłby tak wspaniałego wieczoru. Idą okrężną drogą do samochodu starszego, nadal rozmawiając. Jongin już dawno stracił poczucie czasu. Jakby całe życie czekał na ten moment.
Kiedy są już przy aucie zatrzymują się i milkną, ale nawet tego nie zauważają. Każdy pogrąża się we własnych myślach. Jongin myśli, że chce to powtórzyć. Najlepiej jeszcze wiele razy. Także, że starszy mężczyzna jest cholernie przystojny i inteligentny. A on zdecydowanie to ceni.
Kyungsoo myśli o syrenach i czy powiedzieć młodszemu o tym, że widział go dzisiaj w muzeum. Uznaje jednak, że na razie to mało ważne. Są ważniejsze rzeczy. Na przykład to, że czuje, że Kai rozumie go doskonale, dlatego nie boi się wypowiedzieć następnych słów.
- Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz wydałeś mi się świetnym pierwszym krokiem, by nadać sobie jakiś cel w życiu.
- To śmieszne, bo pomyślałem o tym samym, jeśli chodzi o ciebie.
Tutaj naprawdę nie ma już nic więcej o powiedzenia. Słowa są zbędne i oboje zdają sobie z tego sprawę. Dlaczego Jongin nachyla się nad starszym i łączy ich usta w długim, namiętnym pocałunku.