Destiny~
Rozdział 1
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Ostatnio ciągle coś mi wyskakiwało i nie miałam czasu. Gdyby Zuzia tak szybko nie sprawdziłaby mi dzisiaj tego rozdziału to pewnie pojawiłby się później :/. Drugi rozdział pojawi się szybciej, może pod koniec tego tygodnia. Mam go już praktycznie całego napisanego więc teraz już z górki :).
Wszystkie informacje co do tego ff są już w zakładce Fan Fiction Sasi.
Może pierwszy rozdział nie jest porywający, ale w następnych akcja szybko się rozkręca, więc nie zniechęćcie się! Pozostaje mi tylko życzyć miłego czytania i prosić o komentarze, najlepiej z konstruktywną krytyką :).
~Sasi
20. 08. 2012.
Patrzę na zegarek. Dziewiętnasta trzydzieści. Muszę czekać jeszcze pół godziny żeby spotkać się z Jeonggukiem. Daje słowo, że nie wytrzymam tyle. Może nie będzie mu przeszkadzać jeśli przyjdę do niego trochę wcześniej? O ile trzydzieści minut można uznać za trochę. Wzruszam ramionami i kieruje się w stronę wejścia do bloku. Znam kod do drzwi i bez przeszkód wchodzę na klatkę schodową. Zastanawiając się co będziemy z Kookiem robić wchodzę po schodach. Jak na złość nie ma tu windy, a on mieszka na przedostatnim, czwartym pietrze. Tak się zamyślam, że nogi zaczynają mi się plątać i się potykam. Witam w świecie Park Jimina, największej łamagi na tym świecie. Przy pomocy rąk zbieram się z podłogi i otrzepując kolana ruszam dalej. W końcu staje przed drzwiami i staram się uspokoić oddech. Z resztą jak zawsze po tej morderczej wspinaczce. W końcu otwieram drzwi i już na wstępie coś mi nie pasuje. Nieznane mi buty stoją pod wieszakiem na którym wisi kurtka której nigdy na oczy nie widziałem. Wchodzę w głąb mieszkania z każdym krokiem słysząc coraz wyraźniejsze dźwięki dochodzące z sypialni. Staram się dogonić czarne myśli nawiedzające moja głowę jednak one są silniejsze ode mnie. Zanim jeszcze otwieram drzwi jestem już pewien co za nimi zobaczę. Mimo wszystko widok Jeongguka pieprzącego jakiegoś chłopaka jest dla mnie tak szokujący, że z moich ust wyrywa się okrzyk. Poczułem się jakbym dostał w twarz z liścia.
Dwójka chłopaków patrzy na mnie w tym samym momencie. Jeon musi być tak samo zdziwiony moim widokiem co ja jego. W jednej chwili zrywa się z łóżka i zaczyna zakładać bokserki. Kręcę głową z niedowierzaniem i opuszczam pokój. Chce stąd wyjść i nigdy już nie wracać. Nie chce go już więcej widzieć na oczy. Tak, to stanowczo trzy rzeczy których w tym momencie najbardziej pragnę. Niestety chłopak łapie mnie za rękę kiedy jestem już w salonie. Chce się wyrwać jednak on jest silniejszy. Obracam się w jego stronę. Powoli narasta we mnie gniew.
Dwójka chłopaków patrzy na mnie w tym samym momencie. Jeon musi być tak samo zdziwiony moim widokiem co ja jego. W jednej chwili zrywa się z łóżka i zaczyna zakładać bokserki. Kręcę głową z niedowierzaniem i opuszczam pokój. Chce stąd wyjść i nigdy już nie wracać. Nie chce go już więcej widzieć na oczy. Tak, to stanowczo trzy rzeczy których w tym momencie najbardziej pragnę. Niestety chłopak łapie mnie za rękę kiedy jestem już w salonie. Chce się wyrwać jednak on jest silniejszy. Obracam się w jego stronę. Powoli narasta we mnie gniew.
-Jak długo? -zadaje proste pytanie na które nie uzyskuje odpowiedzi.
-Jimin, ja nie chciałem. -nie obchodzą mnie jego wyjaśnienia i kiedy luzuje uścisk cofam się od niego dwa kroki. -To wyszło jakoś tak przez przypadek. Miałem to skończyć dzisiaj,ale nie wyszło.
-Jak długo?! -ponowiłem pytanie ostrzejszym tonem.
-Miesiąc.
-Co zrobiłem źle?! Powiedz mi?! -wybucham dosłownie w przeciągu kilku sekund. Wszystkie moje emocje wychodzą na wierzch i nie jestem w stanie tego powstrzymać.
-Nic nie zrobiłeś. Jesteś idealny, to ja popełniłem kilka błędów. -kiedy mówi nie mam ochoty go słuchać.
-Gówno prawda! -ze złością biorę do ręki ramkę z naszym zdjęciem i rzucam nią w niego. Oczywiście, jestem idiotą który nawet z tak bliska nie potrafię w kogoś trafić. Ramka rozbija się o przeciwległą ścianę, a drewno łamie na małe kawałki. Jedynie to cholerne zdjęcie przetrwało. -A może o to chodzi?! O to jak wielką ciotą jestem?! Że ciągle się potykam, coś tłucze, zrzucam i nawet nie umiem dobrze w nic trafić?!
-Jimin, proszę uspokój się. -stara się mówić łagodnym tonem jednak słyszę jak jego głos drży. -Nie jesteś ciotą.
-Nawet nie zauważyłem, że mnie zdradzasz i mi mówisz, że nie jestem ciotą. -mimo, że emocje wciąż we mnie buzują staram się mówić spokojniej. -Cholerny miesiąc pieprzyłeś się z tamtym dupkiem. Nie mogłeś mi powiedzieć?
-Nie chciałem cię zranić. Zrozum, że cię kocham.
-Gówno prawda. -wiem, że się powtarzam jednak nic mnie to nie obchodzi. Bez zbędnych słów ruszam do drzwi. Słyszę, że tamten idzie za mną więc odzywam się dopiero kiedy otwieram drzwi. -Nie idź za mną. Nie chce mieć z tobą już nic wspólnego.
-Powiedz mi chociaż gdzie idziesz.
-Do domu. -kłamstwo, ale prawdy nie mam zamiaru mu mówić.
-Proszę nie zrób sobie krzywdy. -prycham. Nieźle się mną przejmuje. ,,Proszę, nie zrób sobie krzywdy ''. Idiota. -I błagam zadzwoń do mnie albo chociaż napisz jak dojedziesz. Może jutro pogadamy na spokojnie?
-Wątpię. -rzucam w odpowiedzi i wychodzę.
Z moich oczu wciąż lecą łzy, wszystko się rozmazuje więc kiedy wchodzę po schodach na górę co chwilę się potykam. Nie mam zamiaru wracać do domu. Do pustego domu. Tak na prawdę poza Jeongukiem nie mam nikogo. Rodzice nie żyją. Babcia z dziadkiem są na innym kontynencie a nikogo innego z rodziny nie znam. Już wcześniej wiele myślałem o samobójstwie jednak pojawił się w moim życiu Kookie i mnie od tego dowiódł. Teraz kiedy mnie zdradził nie mam już nikogo. Otwieram drzwi na dach i od razu kieruje się do jego krawędzi. Wiem, że to głupie rozwiązanie, jednak w tym momencie jedyne jakie do siebie dopuszczam. Staję tuż przy brzegu i patrzę jeszcze na zegarek. Za dwie minuty dwudziesta. Minęło ledwie pół godziny. Pół godziny które zabrało mi wszystko co miałem. Kiedyś wierzyłem w Boga. Później rodzice mieli wypadek i zwątpiłem. Teraz patrzę w niebo i myślę, że może on jednak istnieje. Istnieje i ciągle kładzie nam pod nogi kłody bo tak na prawdę nie jest wcale tak dobry jak mówią. Nie chce myśleć już o niczym i nie chce już niczego czuć. Żadnych emocji. Po prostu skaczę. Wiatr wieje mi w twarz, a ja zaczynam się rozluźniać bo czuję, że teraz trafię gdzieś gdzie będzie tylko lepiej. Lot trwa dosłownie kilka sekund. Zamykam oczy tuż przed upadkiem jednak on nie następuje. Zdziwiony otwieram je z powrotem, a dookoła mnie panuje ciemność. Teraz zaczynam panikować, bo nie tak to sobie wyobrażałem. Chce zrobić jakikolwiek ruch jednak nie mogę. Jakby mnie ktoś zamroził. Mijają sekundy i przede mną zaczyna pojawiać się mały punkt. Z czasem rośnie coraz bardziej ale nie mogę dostrzec co to jest aż do momentu w którym spadam na ziemię. Nie czuje bólu ponieważ ląduje na miękkim mchu. Zdezorientowany rozglądam się dookoła i jedyne co widzę to drzewa.
Strach we mnie wzrasta, bo katechetka w szkole nie tak opisywała niebo, piekło czy czyściec. Więc jest coś jeszcze poza tymi trzema? Wstaje z ziemi i nadal się rozglądam szukając sam nie wiem czego. Czegokolwiek, co by mi jakoś pomogło lub coś rozjaśniło. Ruszam przed siebie i czuje jak moje serce bije jak oszalałe. Widzę ruch po prawej stronie. Coś przebiega tak szybko, że nie jestem w stanie się dobrze przyjrzeć. Powoduje to, że ja sam zaczynam biec. Intuicja podpowiada mi, że tamto nie jest niczym dobrym. Okey, więc może jednak trafiłem do piekła? Przeskakuje korzenie w duchu modląc się, o ironio, żebym w tym momencie o nic się nie potknął. Chyba rzeczywiście jestem w piekle bo moje modły nie zostają wysłuchane. Potykam się o jakiś badyl i zanim uderzam głową o ziemie myślę, że na prawdę jestem jakąś cholerną pomyłką.
Z moich oczu wciąż lecą łzy, wszystko się rozmazuje więc kiedy wchodzę po schodach na górę co chwilę się potykam. Nie mam zamiaru wracać do domu. Do pustego domu. Tak na prawdę poza Jeongukiem nie mam nikogo. Rodzice nie żyją. Babcia z dziadkiem są na innym kontynencie a nikogo innego z rodziny nie znam. Już wcześniej wiele myślałem o samobójstwie jednak pojawił się w moim życiu Kookie i mnie od tego dowiódł. Teraz kiedy mnie zdradził nie mam już nikogo. Otwieram drzwi na dach i od razu kieruje się do jego krawędzi. Wiem, że to głupie rozwiązanie, jednak w tym momencie jedyne jakie do siebie dopuszczam. Staję tuż przy brzegu i patrzę jeszcze na zegarek. Za dwie minuty dwudziesta. Minęło ledwie pół godziny. Pół godziny które zabrało mi wszystko co miałem. Kiedyś wierzyłem w Boga. Później rodzice mieli wypadek i zwątpiłem. Teraz patrzę w niebo i myślę, że może on jednak istnieje. Istnieje i ciągle kładzie nam pod nogi kłody bo tak na prawdę nie jest wcale tak dobry jak mówią. Nie chce myśleć już o niczym i nie chce już niczego czuć. Żadnych emocji. Po prostu skaczę. Wiatr wieje mi w twarz, a ja zaczynam się rozluźniać bo czuję, że teraz trafię gdzieś gdzie będzie tylko lepiej. Lot trwa dosłownie kilka sekund. Zamykam oczy tuż przed upadkiem jednak on nie następuje. Zdziwiony otwieram je z powrotem, a dookoła mnie panuje ciemność. Teraz zaczynam panikować, bo nie tak to sobie wyobrażałem. Chce zrobić jakikolwiek ruch jednak nie mogę. Jakby mnie ktoś zamroził. Mijają sekundy i przede mną zaczyna pojawiać się mały punkt. Z czasem rośnie coraz bardziej ale nie mogę dostrzec co to jest aż do momentu w którym spadam na ziemię. Nie czuje bólu ponieważ ląduje na miękkim mchu. Zdezorientowany rozglądam się dookoła i jedyne co widzę to drzewa.
Strach we mnie wzrasta, bo katechetka w szkole nie tak opisywała niebo, piekło czy czyściec. Więc jest coś jeszcze poza tymi trzema? Wstaje z ziemi i nadal się rozglądam szukając sam nie wiem czego. Czegokolwiek, co by mi jakoś pomogło lub coś rozjaśniło. Ruszam przed siebie i czuje jak moje serce bije jak oszalałe. Widzę ruch po prawej stronie. Coś przebiega tak szybko, że nie jestem w stanie się dobrze przyjrzeć. Powoduje to, że ja sam zaczynam biec. Intuicja podpowiada mi, że tamto nie jest niczym dobrym. Okey, więc może jednak trafiłem do piekła? Przeskakuje korzenie w duchu modląc się, o ironio, żebym w tym momencie o nic się nie potknął. Chyba rzeczywiście jestem w piekle bo moje modły nie zostają wysłuchane. Potykam się o jakiś badyl i zanim uderzam głową o ziemie myślę, że na prawdę jestem jakąś cholerną pomyłką.
***
21. 08. 2012.
Mam dwa wyjścia. Wyjść stąd i żyć w pokoju i zgodzie albo uderzyć mężczyznę stojącego przede mną. Druga opcja stanowczo jest bardziej kusząca jednak pierwsza bardziej korzystna. Ograniczam się do posłania mu najbardziej morderczego spojrzenia na jaki mnie stać i wychodzę na korytarz. Każda osoba którą mijam posyła mi współczujące spojrzenie, a ja mam ochotę ich również uderzyć. Na ogół jestem osobą spokojną jednak łatwo mnie rozzłościć. Szybkim krokiem wchodzę do windy i zjeżdżam piętro niżej na parking. Mój motocykl stoi na swoim miejscu, a kask wisi na kierownicy. Nigdy się o niego nie martwię ponieważ parking jest strzeżony i monitorowany. Od razu na niego siadam i dopiero teraz zaczynam myśleć nad tym co teraz zrobić. Szef właśnie wywalił mnie z pracy, a przy tym i z mieszkania które u niego wynajmowałem ponieważ rzekomo spotykałem się z jego córką, wykorzystałem a następnie zostawiłem. Kiedy mi to powiedział miałem ochotę się zaśmiać ponieważ ta małolata starała się mnie jeszcze nie dawno poderwać ale ja się nie dałem, a ona wymyśla teraz takie historyjki. Oczywiście powiedziałem, że nie ma na to żadnych dowodów, a w tedy on wyjechał z czymś czego się nie spodziewałem. Jego dobrze wychowana i ułożona córeczka jest w ciąży. Od razu się domyśliłem, że wpadła i postawiła się teraz jakoś bronić wciągają w to mnie. Chyba nie wie, że wystarczy poczekać aż dziecko się urodzi i zrobić wtedy testy ojcostwa. Wszyscy pracownicy wiedzą, że nie jestem winny bo byli przy tym kiedy ją odtrąciłem, jednak nikt nie ma tyle odwagi żeby się przeciwstawić. Z westchnieniem zakładam kask i odpalam silnik. Muszę pojechać do jakiegoś znajomego żeby mnie dzisiaj przenocował, a jutro się zobaczy. Wyjeżdżam na dwór i jak tylko znajduję się na drodze, przyspieszam.
Nie ma dużego ruchu o tej godzinie, a firma oddalona jest spory kawałek od miasta. Przyspieszam by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Dlaczego jak było już tak dobrze, wszystko musiało się spieprzyć? Od kiedy rodzice zginęli w wypadku nic mi się nie udaje. Co trochę napotyka mnie jakaś przeszkoda. Mogłem się domyślić, że skoro przez kilka tygodni miałem względny spokój to długo on jeszcze nie potrwa. Moje myśli mnie rozpraszają i zapominam o ostrym zakręcie. Staram się wyhamować jednak nie daje rady. Wpadam w poślizg i ostatnie co pamiętam to zbliżająca się barierka oddzielająca mnie od jeziora.
Nie ma dużego ruchu o tej godzinie, a firma oddalona jest spory kawałek od miasta. Przyspieszam by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Dlaczego jak było już tak dobrze, wszystko musiało się spieprzyć? Od kiedy rodzice zginęli w wypadku nic mi się nie udaje. Co trochę napotyka mnie jakaś przeszkoda. Mogłem się domyślić, że skoro przez kilka tygodni miałem względny spokój to długo on jeszcze nie potrwa. Moje myśli mnie rozpraszają i zapominam o ostrym zakręcie. Staram się wyhamować jednak nie daje rady. Wpadam w poślizg i ostatnie co pamiętam to zbliżająca się barierka oddzielająca mnie od jeziora.
Świadomość zaczynam odzyskiwać w dość niespodziewanym miejscu. Jest całkowicie ciemno, a z nieba pada mocny deszcz. Mrużę oczy i dostrzegam dookoła siebie drzewa. Pełno drzew. Staram się nie panikować i myśleć logicznie. Może mam jakieś halucynacje spowodowane wypadkiem? Chwiejnie wstaje na nogi i ponownie rozglądam się dokoła.
-Jest tu ktoś?! -staram się krzyczeć jak najgłośniej, jednak deszcz skutecznie mnie zagłusza. Ruszam przed siebie w nieznanym kierunku. Przemoczone ubrania ciążą na mnie niemiłosiernie utrudniając poruszanie się tak samo jak gałęzie i korzenie znajdujące się na ziemi. W końcu zatrzymuje się opierając o drzewo ponieważ nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jest mi coraz zimniej, a w głowie pojawia się coraz więcej myśli, które przerywa ostry ból w prawym ramieniu. Nie mogę dostrzec co właśnie przebiega obok mnie jednak czuje to i to dość mocno. Odruchowo przykładam dłoń do ramienia i czuje ciepłą ciecz wypływającą z niego. Przerażony staram się dostrzec cokolwiek w tej ciemności i w końcu mi się udaje. Para srebrnych oczu patrzy na mnie w odległości kilkunastu metrów. Przez deszcz przebija się głębokie warknięcie i tyle wystarcza żebym zerwał się do biegu w przeciwnym kierunku. Adrenlina w moim ciele powoduje, że nagle mam w sobie dużo siły. Nieświadomie przeskakuję korzenie i gałęzie ani razu się nie potykając. Nie odwracam się za siebie żeby sprawdzić czy to coś za mną biegnie. Jeśli tak, to wtedy sam siebie spowolnię tym ruchem i narażę na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Każdy wdech sprawia mi większą trudność od poprzedniego. ,,Szczęście'' nagle mnie opuszcza ponieważ spadam z małej wysokości. Upadam na ziemię i od razu szukam gorączkowo jakiegoś rozwiązania. Nie przejmuje się bólem w ramieniu ani w kolanach. Tym zajmę się później. Obracam się i dostrzegam dlaczego nagle spadłem. Skała na którą wbiegłem jest wysunięta z ziemi i kończy się gwałtownie tworząc pewnego rodzaju dach. Nie myśląc wiele wchodzę pod niego i robię to w ostatniej chwali ponieważ zaraz po tym jak się chowam, coś wielkiego również zaskakuje ze skały. Na szczęście nie zatrzymuje się i biegnie dalej. Dopiero kiedy znika mi z oczu, wypuszczam z płuc powietrze które nieświadomie wstrzymuję od dłuższego czasu. Nie mam siły ani ochoty się ruszać więc zostaje w miejscu. Można powiedzieć, że znalazłem swojego rodzaju schronienie na tą jedną noc. Nie przejmuje się nawet raną i po prostu bezczynnie patrzę w przestrzeń nadal zastanawiając się gdzie tak na prawdę trafiłem.
***
22.08. 2012.
Wciąż biegnę przed siebie. Jestem przerażona, a z moich oczu lecą łzy. Długa suknia zahacza o wszystko co możliwe. Biorę ją w dłonie żeby choć trochę ułatwić sobie ucieczkę. Ucieczkę przed czymś czego nie jestem w stanie opisać. Mgła jest bardzo gęsta i nie widzę niczego wyraźnie. Wiem, że potwór biegnący za mną bawi się się mną. Z łatwością mógłby mnie dogonić jednak on woli skakać z drzewa na drzewo i co trochę zmniejszając i powiększając odległość między nami. Mam wrażenie jakby każde jego warknięcie było swego rodzaju śmiechem. To coś dobrze wie, że jeszcze długo nie będę w stanie biec. Nie przejmuje się gałęziami drącymi moją sukienkę ani raniącymi stopy. Gorączkowo rozglądam się w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia. Mgła jest coraz gęstsza i w ostatniej chwili dostrzegam wielką skałę którą udaje mi się wyminąć. Niespodziewanie ktoś zasłania mi ręką usta i wciąga za nią. Otwieram szeroko oczy i chce się wyrwać jednak nie mam na to siły więc tylko bez sensu się szarpię i próbuje krzyczeć.
- Nie ruszaj się. -dobiega mnie męski szept tuż przy uchu. -Zaufaj mi. -w tym momencie słyszę głośny ryk potwora który gonił mnie jeszcze przed chwilą. Zgodnie z jego prośbą przestaje się wyrywać. Dłonie mi drżą przez co wypuszczam z nich brzegi sukni, a ona opada wzdłuż mojego ciała.
- Nie ruszaj się. -dobiega mnie męski szept tuż przy uchu. -Zaufaj mi. -w tym momencie słyszę głośny ryk potwora który gonił mnie jeszcze przed chwilą. Zgodnie z jego prośbą przestaje się wyrywać. Dłonie mi drżą przez co wypuszczam z nich brzegi sukni, a ona opada wzdłuż mojego ciała.
-Jeszcze tylko chwila. Wytrzymasz? -nie wiem dlaczego się o to pyta, jednak delikatnie kiwam głową na znak zrozumienia. Słone łzy przedostają się pod jego ręką i czuje jak spływają po moich ustach i brodzie. Nie jestem w stanie nad tym zapanować. Niespodziewanie coś co mnie wcześniej goniło przebiega obok skały za którą jesteśmy schowani. Od razu spinam się w sobie i nieświadomie piszczę przerażona. On dociska rękę do moich ust przez co zaczyna brakować mi powietrza. Mija jeszcze kilka sekund i dopiero wtedy mnie puszcza. Odruchowo odbiegam od niego kilka kroków i szybko się obracam. Mężczyzna patrzył na mnie ciemnymi oczami spod potarganej, jasnej grzywki. Od razu rzuca mi się w oczy czerwony ślad na jego ramieniu i rozcięta kurtka. Musi mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć czy sześć lat.
-Wszystko w porządku? -pyta się spokojnie i robi krok w moją stronę, a ja odruchowo się cofam. Mimo że uratował mi prawdopodobnie życie to się go boję. -Nazywam się Jonghyun, a ty?
-Yeri. -odpowiadam dopiero po chwili. Nie mogę zapanować nad drżącym głosem. -Jak się tu znalazłam?
-Dobre pytanie. -Jonghyun wygląda na bardzo zmęczonego.-Chodź, zaprowadzę cię do szałasu który zbudowałem.
-Jak długo tu jesteś? -powoli udaje mi się uspokajać. Nie trzęsą się już cała i nie płacze. Jedynie głos wciąż wyraża strach.
-Od wczorajszego wieczoru. -mówi i rusza w stronę z której biegłam. Niepewnie idę za nim. Z każdym krokiem czuję narastający ból w nogach.
-Dziękuje. -odzywam się cicho po kilku minutach wędrówki. Czuję, że policzki mi się rumienią i w myślach błagam żeby teraz na mnie nie spojrzał.
-Za co? -na szczęście idzie dalej patrząc się przed siebie, zapewne nie chcąc zgubić dobrej drogi.
-Za to, że mnie uratowałeś. Gdyby nie ty, pewnie długo bym jeszcze nie wytrzymała. -w tym momencie potykam się o dół sukni i ląduje na kolanach. Nieświadomie stękam z bólu. Jonghyun szybko się do mnie odwraca i już po chwili pomaga mi wstać.
-Dlaczego masz na sobie taką sukienkę? -widzę jak lustruje mnie wzrokiem podtrzymując za łokieć. Ponownie się przez to rumienie i spuszczam wzrok.
-Zanim tu trafiłam szykowałam się do balu. Moi dziadkowie są bardzo wpływowi przez co ciągle chodzą na takie imprezy. Na tej dzisiejszej miałam poznać syna jakichś ich przyjaciół. -na samo wspomnienie chce mi się śmiać. -Dali mi jasno do zrozumienia, że powinnam się postarać aby zaszło między nami coś więcej.
Mężczyzna tego nie komentuje, posyła jedynie współczujące spojrzenie. Nie chcą przedłużać podróży daję znak, że możemy iść. Tym razem Jong nie idzie przede mną, a obok mnie. Zapewne w razie gdybym znowu miała się przewrócić.
-A co na to twoi rodzice? -pyta po kolejnych sekundach marszu. Waham się czy mu powiedzieć jednak stwierdzam, że nie ma sensu tego ukrywać.
-Umarli pięć lat temu. Wypadek samochodowy.
-Przepraszam, nie powinienem pytać.
-Nie szkodzi. -mówię to szczerze. Pogodziłam się już z tym, że nie żyją mimo że zajęło mi to długi czas. -Przez ten wypadek trafiłam pod skrzydła dziadków. Na szczęście jeszcze tylko nie całe dwa lata i nie będę musiała robić co mi każą. A właściwie to były by jeszcze nie całe dwa lata. -czuje, że moje ciało znowu zaczyna drżeć a w oczach zbierają się łzy. On to zauważa i delikatnie łapie mnie za rękę. O ile na początku się go bałam tak teraz czuje się przy nim coraz bezpieczniej.
-Więc masz dopiero szesnaście lat?
-Właściwie to prawie siedemnaście. -w tym samym momencie wychodzimy na małą polanę. Jest na prawdę nie wielka więc szałas z gałęzi i liści również.
-Jak to zrobiłeś? -wiem, że pytanie jest głupie jednak na prawdę jestem zdziwiona tym co widzę. Sama nigdy nie byłabym w stanie czegoś takiego zbudować.
-Byłem kiedyś harcerzem. Większość rzeczy pamiętam do teraz.
Wchodzimy do środka. Moja sukienka zahacza o każdą gałąź i boję się, że wszystko zaraz runie jednak nic takiego się nie dzieje. Po chwili on sam znajduje się w środku i siada na przeciwko mnie. Obydwoje nie wiemy co powiedzieć i panuje niezręczna cisza. Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie więc zaczynam wyjmować sobie jakieś małe igły z sosen które powbijały mi się w stopy.
-Pomóc ci jakoś? -nawet na niego nie patrzę i skupiam się mocniej na tym co robię.
-Nie trzeba. Lepiej mi powiedz co ci się stało w ramie.
-Tamto coś co cie goniło. Pojawiłem się tutaj wczoraj wieczorem. Od razu mnie zaatakowało. Później uciekałem aż do momentu w którym nie odkryłem, że to jest wrażliwe na ruch i dźwięk, a prawie całkowicie ślepe. Dzięki temu przeżyłem. Następnie, jak się domyślasz, znalazłem to miejsce i zostałem w nim. -w końcu udaje mi się pozbyć wszystkiego ze stóp więc patrzę na niego. Widzę, że jest równie zmęczony jak ja. Z rany leci mu delikatnie krew. Musiał o coś zahaczyć przez co ponownie się otworzyła.
-Byłeś harcerzem, a nie wiesz, że takie rany trzeba dobrze opłukać żeby nie wdało się zakażenie i czymś owinąć? Na przykład bluzką którą masz na sobie.
-Nie daleko jest małe źródło więc obmyłem, ale jest za zimno żebym chodził w samej kurtce a nie miałem czym innym owinąć.
-Idź i umyj ją jeszcze raz a jak wrócisz to ją obandażujemy.
-Przecież nie mamy czym.
- Nie martw się, mamy. -po moich słowach wychodzi. Patrzę na swoją sukienkę i w myślach przepraszam ją za to co właśnie zrobię. Z największą siłą na jaką mnie stać zaczynam wydzierać z niej długi i gruby pasek. I tak już jest zniszczona. Kładę oderwany kawałek i zaczynam się cieszyć, że babcia załatwiła mi sukienkę z kilkoma warstwami materiału bo przynajmniej praktycznie nie widać, że coś z niej wydarłam. Chyba że się lepiej przyjrzeć, wtedy tak. Staram się odgonić od siebie myśli o dziadkach, ale to wcale nie pomaga i ponownie płaczę. Myślę co teraz robią. Szukają mnie? Czy może są zbyt zajęci i jeszcze nie zauważyli, że zniknęłam? Zaczynam sobie wyobrażać ich przerażeniem kiedy odkryją, że nie ma mnie w pokoju. Wiem, że mimo tego, że są strasznie surowi i zasadniczy to mnie kochają. Od razu po wypadku rodziców zabrali mnie do siebie. Może to, że tak bardzo mnie we wszystkim ograniczali było dla nich sposobem na chronienie mnie? Moje przemyślenia przerywa Jonghyun wchodzący do szałasu. Widzi, że płacze jednak nic nie mówi. Chyba wie, że w tym momencie nic nie jest w stanie mnie pocieszyć. Siada bokiem do mnie i zdejmuje kurtkę. Przez chwilę patrzę na jego umięśnione ramiona oraz na ranę. Nie jest aż tak głęboka jak myślałam, ale mimo wszystko bardzo się paprze. Biorę wdech i staram się jak najlepiej zabandażować ramię. Trochę się cieszę, że w jakimś stopniu mogę być przydatna. Nawet jeśli jest to zwykłe opatrzenie rany.
* macie na koniec uroczego Jimina ^^ *